Pyrkon 2021, Kwiaty dla Algernona i Pierwsze Wydanie Diuny
Przechadzanie się pomiędzy stoiskami na tegorocznym małym Pyrkonie było niczym dziwny sen. Powrót do konwentowej atmosfery po prawie dwóch latach obostrzeń okazał się dla mnie mniej emocjonujący niż sądziłam, choć w tłumie spotkałam wiele podekscytowanych i szczęśliwych twarzy, próbujących po tym długim śnie rozbudzić w sobie pyrkonowy klimat.
Mój wspaniały mąż przeglądał książki na stoisku – antykwariacie i w pewnym momencie przywołał mnie do siebie. – Patrz – powiedział. – To pierwsze wydanie Diuny. Takie właśnie czytałem w podstawówce. – Słoneczna radość roziskrzyła jego oczy a moje serce wypełniło się czułością, gdy wyobraziłam sobie, jak czytał tę książkę wiele lat temu.
Pierwsze, co pomyślałam, to że Diuna jest cieniutka, ale zaraz poprawił mnie, że jest to tylko jedna z wielu części. Niemniej jednak, to nie pierwsze wrażenie, że klasyki literatury są cieńsze od cegłówek, które obecnie się wydaje. Czasem naprawdę się dziwię temu, jak kiedyś książki były smuklejsze, a teraz pisze się o wiele większe tomiszcza. Może to tylko moje odczucie, a może wydawnicza moda, ale chciałabym kiedyś zwęszyć sprawę i napisać o tym grubszy artykuł.
Wracając do tematu, parę razy zdarzyło mi się rozmawiać z fanami Diuny, nie tyle fanami, co osobami, które kiedyś ją czytały. Doprawdy zdumiewające i niesłychane, jak bardzo ta książka wżera się w głowę i jak zostawia niezatarty ślad na resztę życia. Ciekawi mnie, dlaczego wzbudza tak duże i skomplikowane emocje, nawet wiele lat po przeczytaniu. Reakcje czytelników na Diunę są nie tyle prowokujące, lecz tworzą skomplikowany wodospad uczuć i impulsów wylewających się na każde wspomnienie o lekturze.
Chyba nie dowiem się, co ta książka ma w sobie takiego, dopóki sama po nią nie sięgnę. A planuję jeszcze przed końcem roku.
Przeglądając dalej pyrkonowe dobrodziejstwa, natrafiłam na interesującą serię. Już od dłuższego czasu szykowałam się na Wehikuł Czasu, a że właśnie natrafiła się okazja, to kupiłam Kwiaty dla Algernona i Przestrzeni! Przestrzeni!
A, że kiedyś naprawdę pisali cieńsze książki, to zdążyłam już obie przeczytać i oto rozważania.
Kwiaty dla Algernona – Daniel Keyes
Kwiaty dla Algernona wymykają się klasyfikacji. W życiu nie postawiłabym tej książki na półce science – fiction. Równie dobrze mogłaby być książką obyczajową, psychologiczną, romansem, lub nawet w szczególnym wypadku – young adult. Ale los chciał inaczej, jej treść traktuje o przyszłości, tak więc dzisiaj pozycję tę odnajdziemy na półce z klasyką fantastyki.
Widzę w niej tak wiele inspiracji. Jest pisana bardzo osobiście i introwertycznie. Silny emocjonalny przekaz powoduje, że łatwo wczuć się w przeżycia głównego bohatera i związać z fabułą. Jest poplątaniem intymnego dziennika pisanego przez wrażliwego mężczyznę, garściami czerpie z doświadczeń Ameryki lat 50. ubiegłego wieku. Są rozdziały przypominające klimat Śniadania u Tiffany’ego Trumana Capote’a, czy Słomianego Wdowca z Marilyn Monroe.
Do tego w literackim ujęciu przeczytamy o testach Rorschacha, czy innych testach psychologicznych.
Myślę, że potęga tej książki polega na tym, że spełnia ona warunki tego, co na lekcji polskiego ujmuje się pojęciem uniwersalizmu, ponadczasowością. Jest to książka ponadczasowa, zawarte w niej przemyślenia nie starzeją się i są aktualne w każdym czasie.
Autor postawił na to, co lubię najbardziej, czyli głębię przemyśleń pisaną z pierwszej osoby, w formie osobistego dziennika. Sama w życiu napisałam się pamiętników jak i naczytałam, więc ta forma po prostu mocno do mnie trafia.
Książka podejmuje kwestie dorosłości emocjonalnej. Główny bohater, od dziecka upośledzony umysłowo, nagle znalazł się po przeciwnej stronie intelektualnej barykady. Obserwujemy szybki rozwój intelektualny głównego bohatera, za którym nie nadąża rozwój emocjonalny postaci.
Główna postać, Charlie, dochodzi do wniosku, że problemów emocjonalnych nie da się rozwiązać w ten sam sposób, w jaki rozwiązuje się problemy intelektualne. Korzystając ze swojej podwyższonej inteligencji, Charlie zaczyna rozumieć, że profesorowie i naukowcy, osoby uważane w społeczeństwie za autorytety w kwestiach wiedzy, tylko udają geniuszy, a w rzeczywistości są zwykłymi ludźmi szukającymi drogi po omacku, zupełnie jak inni.
Kwiaty dla Algernona są niezwykle na czasie, ale nie ze względu na fantastykę, lecz zawarty w niej uniwersalny problem relacji z matką i wpływu wychowania na dorosłe życie. Powieść w dużej mierze opisuje konflikty Charliego z kobietami. Charlie boi się kobiet, przez to, co matka zrobiła mu w dzieciństwie. W dorosłym życiu musi poradzić sobie z problemami na tle seksualnym i zmierzyć się z traumą z dzieciństwa oraz stawić czoła toksycznemu rodzicowi.
Myślę, że ten temat jest bardzo na czasie dla osób interesujących się psychologią, w tym toksycznymi związkami, toksycznymi matkami, narcyzami itp.
Harry Harrison – Przestrzeni! Przestrzeni!
Kończąc Przestrzeni! zrozumiałam, że ta klasyczna pozycja sf, tak samo jak ta powyżej, posiada pesymistyczne zakończenie. I tak sobie myślę, czemu obecnie aż taki duży nacisk kładzie się na szczęśliwe zakończenia? Naprawdę tęsknię za otwartymi zakończeniami, nawet tymi niejednoznacznymi. Przestrzeni! Przypomina kryminał noir. A zakończenie tej książki bardzo, ale to bardzo mi się podobało.
Parę lat temu byłam na panelu z udziałem Dmitrij Głuchowskiego, na Pyrkonie. Promował swoją nową książkę o tytule Futu.re, traktującą o przeludnieniu. Jako fanka Metra 2033, trochę zaskoczył mnie fakt, że Głuchowski zajął się problemem przeludnienia. Wyszłam przed końcem panelu, rozmyślając, skąd w ogóle wzięła się w fantastyce moda na przeludnienie?
Z punktu widzenia dzisiejszej demografii, w tej kwestii futuryści się nie popisali, to znaczy, nie przewidzieli przyszłości.
Harry Harrison w Przestrzeni! Przestrzeni! dosyć szczegółowo nakreślił przeludnione miasto Nowy Jork w 1999 roku (miało mieć wtedy 35 milionów mieszkańców) i wejście w nowe millenium. Może właśnie dlatego tak dobrze się z nim polemizuje. Na przykład, dlaczego ludzie mieliby cierpieć na niedosyt poszewek i prześcieradeł? Skoro jest tyle rąk do pracy, to czy fabryka nie mogłaby wyprodukować nowych tekstyliów? Albo, dlaczego cierpią na niedosyt ubrań, przecież koszulki z poliestru są tanie i łatwe w produkcji? Poza tym Ameryka jest przecież potęgą w produkcji bawełny. Dlaczego nie ma wody pitnej, coś nie tak z dystrybucją? I skoro w mieście jest tak mało miejsca, że dzielą pokój na pół, a ludzie śpią na korytarzach bloków i zalegają na schodach, to czy nie mogliby przeprowadzić się na przedmieścia, wybudować tymczasowe, nowoczesne kontenery i w nich zamieszkać? Ameryka jest ponoć olbrzymim terenem a sam Teksas zajmuje tyle co Polska. Skąd pomysł, że przeciętna kobieta urodzi dziesięcioro dzieci? Czy kiedykolwiek świat dawał powody, żeby tak myśleć? Dlaczego w przeludnionym świecie brakuje kosmetyków i wszystko ma śmierdzieć? To trochę jak postapokalipsa, tyle że nie nastąpił żaden wybuch atomowy ani plaga, ani katastrofa klimatyczna, a jedynie niebywałe zagęszczenie ludzi doprowadziło do humanitarnej i gospodarczej nędzy.
Jakkolwiek klasyczni pisarze sf w ciekawy sposób kreują przed nami przyszłość, tak w rzeczywistości, w pewien sposób pozostają jednak w strefie stereotypów i niezrozumienia otaczającego ich świata.
Książki, które miały ukazywać przyszłość, dosyć mocno utwierdzają stereotypy dotyczące kobiet. Zarówno w Kwiatach dla Algernona, jak i tutaj, mamy postać matki, która spędza całe życie w kuchni na obsługiwaniu rodziny.
Jeden z bohaterów Przestrzeni! Przestrzeni!, wraca do domu i obiad podaje mu siostra. Gdyż to naturalne dla XX -wiecznych pisarzy, że kobieta spędza życie w kuchni, a siostra wyjmuje talerze i nakłada bratu posiłek, nawet w przeludnionym na maksa świecie, w którym jedzenia nie ma.
Pisarze sf nie przewidzieli ruchu „Meetoo”. Ani za bardzo nie zauważyli, że wraz z rozwojem świata nastąpi również rozwój tradycyjnych ról społecznych. Także w tych książkach zobaczymy typową kobietę z lat 50.
Przypomniały mi się Opowiadania wszystkie Vonneguta, które jakiś czas temu miałam okazję przeczytać. Ten znany literat, początkowo pisał do gazet i magazynów, obowiązywała go ścisła specyfikacja tekstu, a wydawca decydował o tym, co znajdzie się w opowiadaniu. Jego opowiadania są niezłe, jednak zgodnie z linią programową pisma, musiały ukazywać tradycyjne życie rodzinne toczące się na amerykańskim przedmieściu. Po prostu takie były kiedyś wymogi i oczekiwania nie tylko wydawcy, ale również czytelników. Kobiety będące odbiorcami tych pism, chciały czytać o takich samych kobietach jak one, konserwatywnych, pogrążonych w obowiązkach domowych, i nie zaakceptowałyby bardziej wyzwolonych treści.
Przestrzeni! Przestrzeni! Harrisona to jednak pozycja bardzo ciekawa i przepastna kopalnia pomysłów. Razem z bohaterami eksplorujemy podejrzane miejsca, budynki, parkingi. Zapuszczamy się w niebezpieczne rejony. Otrzymujemy dużo szczegółowych opisów brudnych miejsc, nor, samochodów przerobionych na mieszkania, brudnych kanałów, statków na nabrzeżu tworzących miasteczko, pozornie opuszczonej stoczni marynarki wojennej. Wszystko jest brudne, śmierdzi, dookoła złom, rzeczy kupuje się na pchlim targu, ubrania robi się ze starych śmieci, a ludzie są jak szczury żyjące w ciemnych norach. Włamania dokonuje się tradycyjnym łomem będącym zaostrzoną łyżką do opon, a elektroniki praktycznie brak. Zamiast smsów meldunki przesyłane są na tabliczkach roznoszonych przez posłańców. I właśnie dlatego wszechogarniającego brudu warto sięgnąć po tę książkę, choćby dla przeciwwagi do przesadnej dezynfekcji rąk.
0 komentarzy