Fundacja Issaca Asimova. Na Tropie Boomerskiej Fantastyki
Kiedy parę dni temu mąż przeczytał mi bibliografię pewnej książki z gatunku RPG, przy pisaniu której autor inspirował się „Fundacją” Issaca Asimova, pomyślałam, że to całkiem słuszne, gdyż Asimov jest niewątpliwie największym autorytetem w dziedzinie fantastyki. Współcześni pisarze i twórcy RPG wiedzą co dobre i dlatego wciąż powracają do twórczości Asimova.
Sama pamiętam opowiadanie „Ostatnie pytanie”, po którym istotnie stwierdziłam, że Isaac Asimov jest największym klasykiem fantastyki i jest absolutnie konieczne, żeby przeczytać jeszcze coś tego wielkiego autora o niesłabnącej pozycji. Asimov jest inspiracją dla pisarzy, jest wizjonerem XXI wieku, prorokiem fantastyki. Geniuszem fabuły. Mistrzem. Od niego wszystko się zaczęło. Przede wszystkim zaś, Asimov jest świnią i zboczeńcem.
Za każdym razem, kiedy czytam o geniuszu Asimova i o tym, jak trafnie przewidział przyszłość, mimowolnie wyobrażam sobie poważnego mężczyznę w tweedowej marynarce, z fikuśnym kowbojskim krawatem i bujnymi faworytami okalającymi twarz, mężczyznę o stu rękach, który w wulgarny sposób klepie kobiety po tyłku, szczypie w pośladek i łapie za cycek. Palce pisarza o autorytecie salonowego zboczeńca potrafią nie tylko sprawnie posługiwać się maszyną do pisania; obleśne palce Asimova zręcznie i sprawnie molestują przede wszystkim kobiety ciche, co do których pisarz posiada absolutną pewność, że będą posłuszne, nie oddadzą, nie sprzeciwią się, nie będą krzyczały.
Pewnego razu niestety zdarzyło się, że molestowana wcześniej i upokorzona kobieta oddała autorowi z nawiązką, ściskając Asimova boleśnie za jaja. Od tego czasu bardziej uważał. Jednak nadal ochoczo pastwił się nad młodymi dziewczynami, które nie potrafiły się same obronić.
Znany autor lubił porządnie zabawić się na konwentach. Z tłumu niczego nieświadomych fanek wyławiał najsłabsze kobiety – idealnie nadające się na ofiary. Zadziwiony faktem, że większość kobiet jest posłuszna i uległa, posuwał się jeszcze dalej. Z żoną przyjaciela przywitał się, zamiast wyciągniętej do niego ręki uścisnął i potrząsnął ją za pierś. Bez wątpienia lubił gnębić słabsze i bezbronne niewiasty, które nie oddadzą. Te odważniejsze zostawiał w spokoju, żeby przypadkiem sobie nie zaszkodzić w karierze.
Trzeba odznaczać się lisią przebiegłością, posiadać rentgeny w oczach i jakąś intuicję w stosunki do ludzi, żeby świadomie z całego tłumu nieśmiałych fanek, koncentrować się na najcichszych myszkach, ofiarach, nad którymi można się pastwić wedle uznania, bez najmniejszej odpowiedzialności. Asimov jest nie tylko geniuszem fantastyki, jest prawdziwym szczwanym świntuchem pozbawionym dojrzałości emocjonalnej i społecznej, folgującym sobie w najlepsze na salonach towarzyskich, chciwie obłapiającym młode dziewczęta po kątach, napawając się ich młodzieńczym szokiem i zawstydzeniem, a do tego chętnie korzystając z ochronnego parasola wielkiego pisarza, jaki nad nim roztoczono.
Jak zwykle bywa w podobnych historiach, wszyscy wokół dawali ciche przyzwolenie na chore zachowanie Asimova. Środowisko pozwalało mu na wszystko. Nikt nie zareagował. Pewien znajomy pisarza wspominał, że gdy w wydawnictwie wchodzili po schodach i gdy przed nimi szła jakaś kobieta, to starał się zawsze iść pomiędzy Asimovem i tą kobietą, żeby do niczego nie doszło, to znaczy, żeby ją znienacka od tyłu nie uszczypnął w pupę. Cóż za wspaniałomyślność. Aż chciałoby się powiedzieć: „No weź, Asimov, no co ty. To już nawet nie jest śmieszne”.
Brak spójności pomiędzy dorobkiem literackim a osobowością, wydaje się charakteryzować znanych XX-wiecznych autorów posiadających dwa różne oblicza. Jedno oficjalne i drugie mniej publiczne. Pamiętam, jak szczerze ubawił mnie fragment z biografii Kurta Vonneguta. Autor „Rzeźni numer pięć” zdobył zaskakująco dużą popularność w środowisku studenckich hipisów. Zapraszano go na uniwersytety. Podczas jednego spotkania z młodzieżą, studenci przeżyli prawdziwy szok. Spodziewali się poznać pacyfistę, hipisa, człowieka w luźnych ciuchach głoszącego pokój na świecie, ogłuszonego psychodelikami. Tymczasem odwiedził ich biznesmen w garniturze, pisarz przedsiębiorca, poważny człowiek z wyższej klasy średniej, trzeźwo mówiący o karierze i interesach.
Pewien znajomy powiedział o Vonnegucie, że jest całkowitym przeciwieństwem własnych książek. Próbuje wpoić czytelnikom postępowanie zgodne z wyższymi wartościami moralnymi, a tymczasem zachowuje się dokładnie na odwrót. Myślę, że wiele czytelników było rozczarowanych po spotkaniu z Vonnegutem.
Wracając do Asimova i próbując rozwiązać tajemniczą zagadkę braku spójności pomiędzy jego literaturą a zachowaniem, natrafiamy na iście filozoficzną kwestię: czy można ocenić dorobek literacki na podstawie życia osobistego? Czy to, jaki był naprawdę ujmuje wartości jego spuściźnie?
No cóż. Jak na wizjonera science-fiction, to Asimov nie był wystarczająco przewidujący. Nie przewidział, że jego końskie zaloty przysporzą mu po śmierci czarnego PR-u. I w świecie przyszłości, o jakim tak ochoczo się rozpisywał, nie będą akceptowane.
Jego nawyki towarzyskie źle o nim świadczą, tyle, że nie potrafił się kontrolować ani odpowiednio zachować w towarzystwie. Czy w takim razie na pewno był aż tak inteligentny, jak o nim piszą? Skoro nie potrafił zapanować nad tym, co robi z rękami, to w jaki sposób mógł zapanować nad fabułą powieści?
Dojrzałość emocjonalna i społeczna autora „Fundacji”
Z rosnącym podekscytowaniem, jak wilk rzuciłam się na „Fundację”, żeby czym prędzej wyłapać z treści owe chore fascynacje autora związane z poniżaniem bezbronnych kobiet. Wnikliwie i z uporem doszukiwałam się iluzji i insynuacji, subtelności i jakichkolwiek przejawów nieobyczajnych dokonań bohaterów „Fundacji”, podsycanych prostackim zachowaniem samego Asimova. Tymczasem na oceanie emocji nie wyrosła ani jedna zmarszczka. Gdzie pastwienie się nad cichymi myszkami, gdzie te świństewka, gdzie obmacywanie? Ano w „Fundacji” niczego takiego nie znajdziemy. Czyżby autorowi nagle zabrakło odwagi, żeby ukazać prawdziwe oblicze?
Przynajmniej pierwszy tom, całkowicie osuszony z emocji, pozbawiony głębi uczuć. Jeśli odstawić lekturę na kilka dni, po ponownym wzięciu książki do ręki, trudno połapać się w bohaterach, wszyscy wydają się tacy sami, płascy i pozbawieni głębi charakteru. Odróżnialni jedynie z racji piastowanego stanowiska. Zaskakuje również fakt, że w książce nie występuje ani jedna kobieta. Zwrot następuje dopiero, gdy zbliżamy się do końca.
Wówczas dzieje się coś niebywałego. Asimov jakby wypił szklaneczkę whisky i poluzował ozdobny, kowbojski krawat. Zaczyna bawić się tekstem, pozwala sobie na żarciki i wprowadza do fabuły jedną kobietę, chytrą babę, której zależy tylko na pieniądzach i zaszczytach. Postać całkowicie nieudana.
Może, gdyby zamiast szczypać w pupę na przyjęciach, więcej z nimi rozmawiał, gdyby choć próbował zrozumieć ich postępowanie i motywacje, to wiedziałby wówczas, jak tworzyć dobre kobiece charaktery.
A tak trafił do jednego wora z całą resztą boomerskich autorów, tworzących w latach 50. XX wieku. Zresztą nie jest jedynym ze swojego pokolenia, całkowicie ignorującym kobiece charaktery. W tego typu fantastyce kobiety nigdy nie są przedstawiane nowocześnie, nawet jeśli żyją w futurystycznej utopii, to autorzy zachowują tradycyjne stereotypy i podział ról, poza który po prostu nie potrafią wyjść.
Na początku „Fundacji” przeczytamy o paniach karmiących piersią w jakże najbardziej zaawansowanym technologicznie świecie przyszłości. Podobnie, jak w powieści „Przestrzeni! Przestrzeni!”, w której kobiety jedynie kręcą się po kuchni i podają obiad. Kolejny dowód na to, jak ubogie pojęcie o kobietach mieli mężczyźni w tamtych czasach i jak bardzo nie potrafili pisać o płci przeciwnej.
W „Fundacji” przeczytamy o pracownikach wraz z żonami i dziećmi, jakby autor naturalnie założył, że pracownikami mogą być jedynie mężczyźni i nawet zezłościł się na to, że gdzieś te żony i dzieci trzeba upchnąć. Kobiety i dzieci. Mężczyźni idą na wojnę a kobiety i dzieci, no cóż, są tylko kobietami i dziećmi, dodatkiem co prawda ważnym, bo nadającym społecznego statusu, niemniej jednak tylko dodatkiem. I jeszcze to powiedzenie: „Panowie”. Bo wiadomo przecież, że zwraca się do panów, co nie, panowie?
Fundacja – Fantastyka biurokracji
Podczas czytania „Fundacji” można odnieść nieodparte wrażenie, że władzę nad fabułą przejęły urzędnicze formalności rodem z Kafki a główną rolę odgrywa rząd biurek i przekładanych papierów. Wszystko jest drukowane, z naciskiem na druk i papier. Papiery są wyjmowane z teczki, z nad papierów unosi się dłoń oraz głowę, koniuszkami palców odwraca leżące papiery, pióro biegnie po papierze, ogólnie zwitków papieru i ołówków jest pod dostatkiem.
Fantazję o tym, żeby posiąść i spisać całą ludzką wiedzę, obrazuje szeroko eksplorowany wątek o encyklopedii, która ma się ukazywać cyklicznie w tomach, jak domyślam się drukiem, co dziesięć lat jeden tom. Możemy odnaleźć w tym nawiązania do pracy nad tradycyjną drukowaną encyklopedią, tak kiedyś popularną.
Niektóre gadżety wprost nawiązują do mody na miniaturyzację urządzeń szpiegowskich w czasie zimnej wojny. Przypomniało mi to o różnych takich mini zabaweczkach, które oglądałam w muzeum Stasi w Berlinie. Właśnie w „Fundacji” odnajdziemy delikatny klimat agentów robiących ogon, szpiegów, mikrofilmów i urządzeń podsłuchujących oraz wszechpanującej obawy przed podsłuchem.
Oprócz tego odniosłam wrażenie, że Asimov inspirował się również procesami z sal rozpraw, gdzie młotek sędziowski wznosi się i opada. Rozbawił mnie jeden opis z upadku Imperium, który przypomina opis z upadku Polski: rozrost biurokracji, zamieranie handlu i inicjatywy, tępienie oryginalności.
Aby jego książki miały większy wydźwięk popularnonaukowy, nawiązuje do teorii prawdopodobieństwa, logiki statystycznej i psychologii tłumu. Asimov w latach 60-tych zeszłego stulecia pisał książki popularnonaukowe, ale wiele z nich jest w Polsce niedostępnych, chyba nigdy nie zostały u nas wydane ani przetłumaczone. Początkowo zdaje się, był właśnie znany z owych naukowych publikacji i dla Amerykanów stał się wielkim wyjaśniaczem oraz popularyzatorem skomplikowanych zagadnień naukowych.
Fundacja – Teatr Telewizji
Powieść jest zbudowana na zasadzie rozmowy. Niczym w teatrze telewizji, w każdej scenie zbierają się panowie piastujący najwyższe urzędnicze funkcje. Dzielą wpływy, ustalają kto będzie rządził przez najbliższe lata oraz jaki zastosować spisek, żeby przechytrzyć wrogów. Dyskutują o sprawach Imperium i w ten sposób akcja posuwa się do przodu. Czytelników lubiących opisy świata może zaskoczyć ich brak, gdyż panowie najczęściej palą cygaro i nawet nie wyglądają przez okno.
W biografii autora przeczytamy, że lubił przebywać w małych pomieszczeniach i bał się latać. To z pewnością wyjaśnia, dlaczego każda kolejna scena jest statyczna, odbywa się w ciasnym pokoju a akcja toczy się jedynie w trakcie rozmowy.
Nie wiem, czy kiedykolwiek starano się wystawić „Fundację” w teatrze, ale na pewno pierwszy tom świetnie się nadaje na scenę. Już widzę scenografię: skromnie urządzony pokój, kilka rekwizytów, rozmawiający panowie palący cygara. Podzielić na akty i jest gotowe przedstawienie. Prawda, że proste w realizacji?
Okazuje się również, że sam Asimov bardzo lubił uczestniczyć w różnego rodzaju stowarzyszeniach i związkach. Gdy się nad tym głębiej zastanowić, to „Fundacja” przestanie stanowić dla nas tajemnicę. Akcja skupia się na różnego rodzaju funkcjach administracyjnych, na odczytywaniu statusów stowarzyszenia, na podziale ról. Trzeba przyznać, że autor ustalił podstawy administracyjne i polityczne, na których oparł Imperium przyszłości.
Zapewne ze względu na rozbudowaną biurokrację, politykę i umiejętność prowadzenia negocjacji, cykl Fundacji stanowi tak doskonały wzór oraz inspirację dla obecnych twórców i pisarzy, budujących własne światy.
Asimova przesłanie dla ludzkości
Niedawno ukazał się film dokumentalny „Issac Asimov. Człowiek, który zobaczył przyszłość”. Dokument miał być laurką wystawioną pisarzowi, jednak przyniósł efekt odwrotny, stał się zbiorem żenujących wypowiedzi. Film w swojej istocie jest genialny, gdyż powoduje u mnie niesłabnące konwulsje śmiechu.
Największe ataki śmiechu odczuwam podczas wygłaszania przesłania do ludzkości, gdy Asimov zaznacza, że napisał „Fundację” mając – uwaga – zaledwie 20 lat. Dowiemy się również, że On jest wielkim badaczem przyszłości, w szczególności zaś Jego cenna uwaga zawodowa skupiała się na nas. My, przeciętni ludzie XXI wieku staliśmy się obiektami Jego badań i o nas pisał swoje wielkie powieści, a teraz niczym Stwórca zwraca się do maluczkich z ważnym przesłaniem.
Szybko zrozumiemy, że przedmiotem jego badań nie jesteśmy my, ani nawet nie jest przyszłość. Asimov w owym filmie zainteresowany jest przede wszystkim sobą, rozkochany niczym Narcyz we własnym odbiciu, przeglądający się w napisanych książkach niczym w zwierciadłach, zmuszony nieustannie potwierdzać swoją wielkość i męskość. Przesłanie dla ludzkości to przesłanie o nim samym dla niego samego. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wypisać najlepszych momentów:
„Zaliczają mnie do wielkiej trójki autorów sci-fi.”
„Czy moje nazwisko z czymś wam się kojarzy?”
„Nazywają mnie ojcem robotów.”
„Wy, obywatele XXI wieku, ludzie przyszłości – wskazuje groźnie palcem w kamerę – stanowiliście główny przedmiot moich zainteresowań.”
„Skierowane na mnie mikrofony i kamery.”
„Moje dzieła.”
„Chciano widzieć we mnie proroka.”
„Oto moje przesłanie.”
„Ja”
„My, autorzy sci-fi, bardziej niż ktokolwiek inny pomagamy młodym ludziom spojrzeć w przyszłość.”
„Nasze książki”
Autor wygłaszając boomerskie suchary, z pewnością nie należy do najskromniejszych, lecz jego wybujałe ego wręcz szybuje pod sufitem. Miło usłyszeć, że każdego dnia fantazjował o moim życiu i jako człowiek przyszłości byłam obiektem jego badań, lecz niestety spieszę poinformować, że są to fantazje i badania wielce nietrafione.
Otóż daleko mi do szukania drobniaków po kieszeniach i stania w kolejce, żeby zamówić taksówkę. Wyjaśniam ojcu robotów, że przy zamawianiu taksówki korzystam z aplikacji a płacę zbliżeniowo. W żadnym wypadku nie podnoszę słuchawki, gdyż korzystam ze smartfona, czy może z czymś się to panu kojarzy?
Na koniec filmu dokumentalnego pozostawiono wisienkę na torcie. Asimov został zapytany o podróże w czasie.
Gdyby mógł przenieść się w czasie, wskazałby na złoty wiek w Atenach. Chciałby znać grekę, słuchać sztuk Ajschylosa, Sofoklesa i Eurypidesa w języku starogreckim. Obawia się jednak, że gdyby przeniósł się do tamtej epoki pomówić z Sokratesem, mogłoby się okazać, że jest niewolnikiem i musi ciężko pracować. Naprawdę ciężka sprawa, gdyż musiałby pracować jako niewolnik, a to nie do pomyślenia!
Sprawne Panienki Asimova
Pierwszy tom „Fundacji”, który przeczytałam nie jest najlepszy pod względem literackim, posiada słabe opisy postaci, brak żywego języka i emocjonalnej głębi. Ale najbardziej w tym wszystkim brakuje mi refleksji. Być może negatywna ocena wynika z uprzedzenia i tego jak autor traktował kobiety. Na pewno tak.
Gdyż jak powszechnie wiadomo, Asimov jest prorokiem zaliczanym do wielkiej trójki pisarzy science-fiction, człowiekiem, który zobaczył przyszłość, a bohaterzy jego powieści zamiast z telefonu korzystali z wizjofonu, gdyż można przy jego użyciu zamówić rozmowę, a sprawna panienka na drugim końcu linii połączy nas szybko z innym numerem.
Zaś, gdy zgaśnie światło, co się zdarza w przyszłości, gdyż punktem kulminacyjnym „Fundacji” jest wzniesienie w przestworza atomowego tronu i szokujące zgaśnięcie światła, to z ciemności wyłaniają się ludzie z pochodniami, niczym neandertalczycy z jaskiń, którzy dopiero co odkryli ogień. To też się w przyszłości zdarza znacznie częściej, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
No cóż, panie Asimov, najwyraźniej nie docenił pan sprawnych panienek żyjących w XXI wieku, gdyż jedna z nich właśnie klepnęła pański szowinistyczny tyłek mocniej, niż pan by sobie tego życzył.
0 komentarzy