Tłuste dupiszcze – jak wykastrowano nowe tłumaczenie Listonosza Charlesa Bukowskiego

Opublikowane przez Barbara w dniu

Charles Bukowski, kultowy pisarz amerykańskiej literatury współczesnej, z początku był dla mnie tajemniczym jegomościem zza oceanu. Na liście tej zepsutej literatury zachodniej, reanimowany w Polsce po upadku komuny, a do bibliotek wprowadzony jeszcze później. Lata temu zapamiętałam nazwisko i szukałam jego książek, chcąc koniecznie się dowiedzieć, co pisze. W bibliotece jakimś cudem udało się, jeden jedyny wyświechtany egzemplarz „Faktotum”, no, no, takie sobie. Czegóż to bali się komuniści? Że Polacy przeczytają jak się pije whiskey i je indyka w Los Angeles? Dzisiaj Bukowskim zawalone półki, starczy dla wszystkich do końca świata, wydawany bez końca, już nawet nie czytam tego. Objedzona mocno.

O tym pisarzu nie można zapomnieć dlatego, że jest jednym z dwóch, którego książka bardzo mnie rozśmieszyła. Rzadko można się tyle uśmiać podczas czytania. Najbardziej rozśmieszył mnie fragment z powieści „Kobiety”, gdy Henry Chinaski zagubiony w lesie przestraszył się wodospadu i zgubił notatnik. Pokochałam jego ironię, inteligencję, bystrość. Autentyczność przekazu.

Nawet jeszcze wczoraj szukałam czegoś o tłumaczeniach jego książek i trafiłam na wiersz „Paryż”. Do teraz się uśmiecham, ten wierszyk jest całkiem dobry, sposób w jaki Bukowski wyśmiewa literaturę Alberta Camusa daje do myślenia, szczególnie jeśli ktoś uważa, że Camus jest wielkim klasykiem, to może poczuć się urażony. Właśnie ten dystans i ironia, to jest poziom, którego wielcy francuscy klasycy wyhodowani na kawiarnianych celebrytów nigdy nie osiągną. Bukowskiego trzeba docenić za arcyudany cynizm, za to, że poznał życie od podstaw i skutecznie przedstawia rzeczywistość.

Charles Bukowski operuje ironią na wysokim poziomie, choć przyznaję, że można na pewno osiągnąć przesyt. Nie wszystko co napisał jest odkrywcze czy zabawne. Spostrzeżenia o kobietach robią się nudne, mamy powtórzenia i klepanie tego samego. Do tego trochę niepokojąco przyjęłam wiadomość, że dużo z jego tekstów było przerabianych dość mocno, a jeden z redaktorów pisał własne wiersze i wrzucał pod nazwiskiem prawdziwego autora. To prawda, że styl Bukowskiego aż sam się prosi o to, żeby go podrobić. Kto by nie chciał pisać tak kozacko, odważnie, bezczelnie, na przekór, kto by nie chciał obśmiewać innych, dawać do zrozumienia. Pióro Bukowskiego jest uzależniające i ja również przechodziłam fazę, żeby pisać jak on, w każdym razie podobnie. Bo w jego tekstach jest prawda, której nie można się oprzeć. Mimo wad jest pisarzem inspirującym, na którym można się uczyć, a nawet sporo się nauczyć.

Stare vs. nowe tłumaczenie „Listonosza”

O tym jak łatwo można Bukowskiego znieciekawić i przeinaczyć, może zaświadczyć nowe polskie tłumaczenie „Listonosza”. Jest nieudane i tak bezpośrednie, że zamiast spodziewanego luzackiego i prowokującego stylu, pojawia się nudny, poprawny tekst całkowicie wyprany z ekscytacji i całej ironii. Myślę, że czytelnicy sporo tracą na nieudanych tłumaczeniach. To nowe jest na odwal, bez żadnej inicjatywy, bez życia zupełnie, a tłumaczowi brak wyobraźni w doborze słownictwa. Nie potrafił wczuć się w Chinaskiego i popsuł całą zabawę. Tekst przełożony bez żadnego zaangażowania w treść. Dlatego jeśli „Listonosz”, to polecam czytać starsze wydanie, w tłumaczeniu Michała Ratyńskiego, które jest o niebo bardziej odważne, bezpretensjonalne, w starym dobrym stylu.

A teraz przykład. Nowe tłumaczenie:

„Drugi już chyba dzień występowałem w roli pracownika tymczasowego, gdy pojawiła się skądś duża kobieta i zaczęła towarzyszyć mi podczas roznoszenia listów. Przez słowo „duża” rozumiem to, że miała duży tyłek i duże cycki, oraz to, że była duża wszędzie tam, gdzie należało. Sprawiała wrażenie lekko stukniętej , ale ja nie odrywałem oczu od jej ciała i miałem to gdzieś.”

I stare tłumaczenie tego samego fragmentu:

„Myślę, że było to drugiego dnia mojej pracy jako pomocniczego listonosza, w gorącym dla poczty okresie, jakim zawsze i wszędzie są święta Bożonarodzeniowe. Wtedy właśnie zobaczyłem tę tłustą damę wychodzącą z własnego ogródka. Mówiąc „tłusta” mam na myśli jej bardzo tłuste dupiszcze i worowate cyce, a także te wszystkie inne bardzo ważne miejsca na ciele każdej kobiety. Wydawała mi się lekko zwariowana i po zlustrowaniu tych jej wszystkich „tłuszczów” oddałem się zupełnie i beznamiętnie mojej pracy.”

Od razu widać w czym rzecz. Dla tych co wolą bułkę przez bibułkę, nie łapią żartu ani ironii, to nowe wydanie będzie poprawne, również pod względem dostosowania do dzisiejszej wrażliwości czytelników. A jeśli ktoś się nie ma w zwyczaju obrażać, lubi dobrą zabawę, odwagę wyrażania, i liczne aluzje, to niech wybierze starsze.

Jeszcze jedno porównanie fragmentu ze szlafroczkiem obrazującego różnicę w poziomach tłumaczenia. Nowe:

Drzwi się otworzyły o kobieta wybiegła na zewnątrz. Miała na sobie przezroczysty peniuar i była bez stanika, w samych tylko ciemnoniebieskich majtkach. Nieuczesane włosy sterczały tak, jakby usiłowały od niej uciec. Jej niezdrowo wyglądającą twarz pokrywał, głównie pod oczami, chyba jakiś krem. Kobieta miała rozdziawione usta pokryte odrobiną szminki i była świetnie zbudowana.

I w tłumaczeniu Michała Ratyńskiego:

„Drzwi się nie otworzyły, ale rozwarły, powodując silny hałas. Kobieta, jak oszalała furia, rzuciła się za mną w pogoń. Miała na sobie jeden z tych zupełnie prześwitujących szlafroków, a pod nim ani śladu biustonosza. Tylko ciemnoniebieskie majteczki. Jej włosy chyba nigdy nie były czesane. Sprawiały raczej wrażenie, jakby chciały umknąć z tego łba gdziekolwiek. Twarz była pokryta bardzo tłustym kremem, szczególnie grube jego warstwy zalegały okolice oczu. Skóra była tak biała, jakby nigdy nie widziała słońca – a jej twarz nie była ani zmęczona, ani sfatygowana, a mokre usta były cały czas otwarte. Na wargach rozpoznawalny był ślad szminki – a ona sama była jednak fantastycznie zbudowana… ta kobieta!”

Od dobrego tłumaczenia zależy bardzo wiele. Autor książek science-fiction Peter Watts podczas spotkania z polskimi fanami powiedział, że odniósł duży sukces w Polsce, ponieważ trafił na dobrego tłumacza. Jego książki są bardziej popularne u nas, niż w jego rodzinnej Kanadzie. To daje do myślenia.

Listonosz w przekładzie Michała Ratyńskiego

Bukowski – portret człowieka pracy

Z literatury Charlesa Bukowskiego da się wycisnąć wartościowe rzeczy, dlatego „Listonosza” wciągnęłam na listę 100 najlepszych książek, którą uparcie nadal tworzę, pomimo upływu lat. Ta lista spędza mi sen z powiek, chciałabym już ją ukończyć. Jednak nie jest to takie proste.

„Listonosz” jest pozycją wyjątkową i zasługuje na głębszą analizę. Jako jedna z niewielu współczesnych książek beletrystycznych podejmuje tematykę pracy, zarabiania pieniędzy i brania odpowiedzialności za siebie w kapitalistycznym świecie.

Jeżeli spojrzeć na historię literatury, to rzadko zdarza się pisarz, który równie trzeźwo dotyka rzeczywistości i potrafi ją trafnie podsumować. Zabawne, Bukowski i trzeźwość? A jednak. Ma w sobie coś z Sokratesa mędrca, który poznał sens. Wykluczony mędrzec, poznał życie i siebie. Współczesna wyrocznia w Delfach powiedziałaby nam, że spośród wszystkich ludzi on – Charles Bukowski jest najmądrzejszy.

Wielcy klasycy literatury z minionych epok podejmowali się tematyki pracy, sami nie mając o niej za bardzo pojęcia, gdyż zazwyczaj pochodzili z wyższych sfer i nie musieli prawdziwie brudzić sobie rąk. Emil Zola i Wiktor Hugo, socjalizujący francuscy literaci utwierdzają nas tylko w stereotypie o istnieniu dobrego biednego robotnika i złego wyzyskującego fabrykanta. Pisarzem z niższej klasy, który przychodzi mi do głowy jest Jack London, no ale to już XX wiek i oczywiście Ameryka, kraj w którym można było zrobić karierę od zera do milionera. Dobry obraz pracy klasy robotniczej ukazują za to „Bracia Aszkenazy”.

Ale współcześnie, to dopiero XX-wieczny Bukowski pokazał naprawdę, jak wygląda dołujące życie przeciętnego „robola”. Także na tym polu okazał się pionierem. Jeśli poczytamy sobie pełne ekspresji historie z popularnego serwisu Wykop, a potem „Listonosza”, to odkryjemy wiele zbieżności między życiem Henry’ego Chinaskiego, a życiem polskich pracowników etatowych upakowanych w różnych zakładach pracy, ciułających te osiem godzin dziennie plus dojazd. I tak dzień w dzień, noc w noc. A przed świętami obowiązkowe nadgodziny.

Ten pisarz pokazał o czym myśli mężczyzna sortujący przez 12 godzin paczki, ukazał mękę nocnej zmiany, drobne przekręty w pracy, złośliwości kolegów. Świetna, jedna z moich ulubionych scen, gdy Henry Chinaski zostaje wezwany do kierownika. Ma się wytłumaczyć z niskiej wydajności. I wtedy poznajemy duszę samego autora, coś za co nie sposób go nie pokochać. Bo któż z nas choć raz nie mierzył się w pracy z czymś podobnym? Chinaski ma niską wydajność bo pracuje uczciwie. Jest dumnym człowiekiem, nie kombinuje. Bierze największy kosz z listami i na sortowanie schodzi mu więcej czasu niż innym. Nie będzie się przepychał do mniejszych koszy wypełnionych jedynie w jednej czwartej. Sumiennie wykonuje swoje obowiązki. Przez to cierpi jego wydajność.

Jest znacznie więcej scen, znacznie lepszych smaczków. Zachowania przedstawione w książce można z powodzeniem przyłożyć nie tylko do pracowników fizycznych ale do każdej innej firmy. To sprawdza się wszędzie, wśród pracowników korporacji z dużych miast i podmiejskich zakładów logistycznych, fabryk, magazynów, na różnych stanowiskach. Człowiek jest taki sam.

„Listonosz” doskonale ukazuje mentalność osoby, która utknęła w kołowrotku dla chomika. Chinaski niczego nie jest w stanie zaplanować, zarobione pieniądze wydaje na alkohol. Przez uzależnienie od hazardu nie potrafi wyrwać się z biedy, nie tyle finansowej co psychicznej. Nie podejmuje inicjatywy, żeby zmienić dany stan rzeczy. Zadaje się z kobietami o zbliżonych horyzontach, alkoholiczkami, problematycznymi wariatkami, z biednych dzielnic. Pozwala, żeby nim sterowały. Wikła się w przypadkowe relacje bez perspektyw na stabilny długofalowy związek. Narzeka na alimenty, gdy jedna z jego kochanek zachodzi w ciążę. Narzeka na kobiety ale również jest od nich uzależniony. Rozpraszają jego uwagę od nieciekawego życia, które prowadzi.

Dające do myślenia słowa kieruje do matek samotnie wychowujących dzieci. W środowisku robotniczym w którym się obraca, trafia na wiele samotnych matek z dziećmi. Niejedna zmęczona całodzienną krzątaniną po domu wyczekuje listonosza z wiadomościami. Jako listonosz poznaje wiele takich gospodyń domowych, osamotnionych, znudzonych, od rana czekających w oknie na list. Gdy poznaje kolejną, stwierdza: „Vi położyła mi zdjęcie na kolanach i wyszła do kuchni. Te zdjęcia, te albumy, te matki ze zdjęciami własnych dzieci. Ciągle to samo, ciągle i wiecznie”.

Jest umęczony i w depresji, bo cykl się powtarza a nic się nie zmienia. Dość podobne nastawienie do egzystencji pisarz potwierdził w archiwalnym programie telewizyjnym, który można obejrzeć na Youtube. Zapytany o to, czy boi się śmierci odpowiedział, że nie. Życie stało się nudne i dołujące, ciągle to samo. Wstajesz, myjesz zęby. Wszystko jest przewidywalne.

Dość ciekawy czas pisania powieści – lata 60.- sprawił, że jest ona unikalna. Autor przemyca nam panujące w Ameryce nastroje społeczne. Bez ogródek opisuje rozruchy w murzyńskiej dzielnicy, niesnaski na tle rasowym. Główny bohater przechwala się znajomościami wśród czarnych mieszkańców dzielnicy i swoją czarną konkubiną. Atmosferą trochę przypomina to komedię filmową „Akademia policyjna”. Chinaski wzbudza przerażenie gdy sugeruje, że na jedno skinienie jego czarni kumple ukradną samochody pracownikom poczty.

Ze względu na aktualną politykę wiele tych tekstów dzisiaj już by nie powstało lub zostało uznanych za rasistowskie. „Listonosz” to złoty klasyk z lat absolutnej wolności literackiej, kiedy można było napisać to co się widzi i czuje, przefiltrować świat i wypluć go na kartkę bez żadnych wytycznych z góry, w sposób podyktowany tylko własną wrażliwością artystyczną.

Za tym tekstem przemawia również to, że autor naprawdę pracował w sortowni poczty, nie był jedynie teoretycznym znawcą tematu, który pracę widział jedynie w telewizji, przeżył życie o którym napisał, dlatego przemyślenia wydają się być tak autentyczne. Wielu pracowników różnych zawodów może się utożsamiać z niektórymi fragmentami powieści, ja również odniosłam wrażenie, że wiem o czym on pisze, doświadczyłam mozolnego kieratu pracy zmianowej, szkolenia nowych pracowników, poczucia bezsensu etatowej pracy, i wycieńczającego wypalenia zawodowego. Chociaż od wydania książki minęło ponad pięćdziesiąt lat, doświadczenie Chinaskiego jest szczególnie bliskie mojemu pokoleniu, które na własnej skórze przekonuje się, że nie ma darmowych obiadów. Jeżeli jesz obiad za darmo to znaczy, że ktoś wcześniej za ciebie zapłacił.

Ta książka jest aktualna bardziej niż kiedykolwiek, ponieważ najwięcej ludzi w historii musi wyjść z bezpiecznych kryjówek i zmierzyć się z przerażającym rynkiem pracy, żeby się utrzymać, opłacić rachunki, pospłacać kredyty. Wielu nie ma wymówek. I wielu się przekonuje, że na tym świecie nie ma nic trudniejszego niż pójście do pracy. „Listonosz” jest przyjacielem każdego zwykłego człowieka bez znajomości, zdanego na siebie, który ma tyle ile sobie sam wywalczy. Przyjacielem każdego, kto wie jak to jest wychodzić z domu na ziąb gdy jest jeszcze ciemno i wracać do domu gdy jest już ciemno, nie mieć siły na cokolwiek innego, odsypiać, niedosypiać.

Przeczytałam kiedyś ciekawą wzmiankę o Bukowskim. W czasach zimnej wojny i komunistycznej histerii przez pewien okres sprawdzali go agenci FBI. Zapytani o zwyczaje pisarza sąsiedzi odpowiedzieli, że jest to cichy i spokojny pan, który nie stwarza żadnych problemów. Z jego mieszkania dobiega tylko stukot maszyny do pisania.

Czytelnicy lubią widzieć w Henrym Chinaskim alter ego samego pisarza, psa na baby, wiecznego imprezowicza, buntownika. Wystarczy jednak oddalić obiektyw, z innej perspektywy można zobaczyć, że jest to skupiony na pracy człowiek posiadający osobistą refleksję egzystencjalną. Z pokoju pisarza nie dobiegają żadne hałasy poza miarową pracą maszyny do pisania.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder