Wierzę w Boga Ojca w Brukseli – spacer śladem brukselskich kościołów

Opublikowane przez Barbara w dniu

Kościoły w Brukseli przypominają poczekalnie. Przesiadujący w nich ludzie czas oczekiwania skracają sobie scrollowaniem mediów społecznościowych. Ksiądz pełniący dyżur w konfesjonale czyta w zamyśleniu e-booka na Kindlu. Nie od razu zauważyłam tę zakamuflowaną funkcję, jaką tu pełnią świątynie. Nazwałabym ją funkcją odpoczynku, resetu i przeczekania. Nie od razu też zauważyłam same kościoły, ale gdy już zdarzyło mi się wejść do jednego, szukałam okazji, żeby odwiedzić następne.

Spacer po centrum Brukseli

Zatłoczone uliczki ściśnięte wokół Grand Place to międzynarodowy kocioł. Rozmowy w wielu językach supłają się w jednostajny ludzki gwar. Socjologowie podobną sytuację nazwaliby tyglem międzykulturowym. Wciśnięty w wąskie uliczki skumulowany tłum porusza się między zabytkowymi kamienicami zbudowanymi w stylu Art Noveau. Można odnieść pochopne wrażenie, że większość wolnego czasu ludzie spędzają tu na piciu kawy i scrollowaniu, przede wszystkim zaś na dopieszczaniu własnych profili z Instagrama.

Można również odnieść wrażenie, że ludzie zatracają tu jednostkowość. Uplastyczniają się tworząc organizm złożony z turystów, imigrantów i lokalnych mieszkańców. Organizm nabierający prędkości.

Opór nie ma najmniejszego sensu, najlepiej od razu dać się porwać rwącemu potokowi europejskiej stolicy. Tłum ponosi sam i nie wiadomo przy której kawiarni wyrzuci nas ludzka fala. O kościele z pewnością w tej chwili nie myśli pewna emerytka paląca blanta i sącząca drinka, przechodzący obok jej stolika zadowolony kelner, szturchnął ją zaczepnie łokciem, na co odpowiedziała uśmiechem. Inny ciekawy człowiek, ekstrawagancko ubrany, całkowicie pochłonięty lekturą, nie zauważył, że wypił już mohito, a do ścianek pustej szklanki przylepiły się liście mięty. Mało tego, rozłożył nogi na ostatnim wolnym krześle i ani myśli ustąpić, nawet nie podniesie wzroku znad książki, choć specjalnie przystanęłam nad nim, żeby przeczytać menu lokalu. W samym centrum Brukseli wybiła właśnie godzina życia towarzyskiego i mogłabym przysiąc, że wszystkie najlepsze miejsca zostały już zajęte.

Młoda dziewczyna nie jest tak wesoła jakby chciała, gdyż zaabsorbowała ją do reszty długaśna deska z różnymi rodzajami piwa. Od kilku minut głowi się nad tym, które zdegustować najpierw. Może ciemne, może jasne, a może zacznie od drugiego końca deski? Przed sklepem plastycznym, starszy facet pakuje obraz na rower i rzuca przez ramię: „Sela vie” do koleżanki.

Inny facet zaparkował przed sklepem mięsnym i wszedł do środka kupować wędliny. Mały sklepik z pasztetami wygląda na bardzo stary, tylko lokalni mieszkańcy wiedzą, gdzie nabyć najlepsze europejskie rarytasy.

Tłum ściska mnie i wyrzuca w tureckim sklepie z akcesoriami do włosów, gdzie interesu pilnuje mężczyzna przypominający szejka z filmu. Jasne ubranie, przenikliwe ciemne oczy. Od razu kupuję trzy zestawy kolorowych gumek, żeby starczyło na dłużej.

katedra św michała i guduli w Brukseli

Katedra św. Michała i św. Guduli w Brukseli – wizytówka miasta

Ale oto fala porywa mnie znowu i z impetem ciska o księgarnię. Z ciekawością przeglądam magazyny filozoficzne oraz ulubione „Flow”, które przestali niestety wydawać po angielsku. Jeden artykuł napisany w języku holenderskim, z ciekawości tłumaczę google translatorem. Dotyczy uzależnienia od smartfonu i podpowiada gotowe rozwiązania na tę męczącą dolegliwość, na przykład: „Gdy wychodzisz do sklepu na zakupy, zostaw telefon w domu”. Praktyczna porada. Za to półeczka z filozofią przerasta oczekiwania. Wittgenstein pięknie wydany, dostojny Platon z ładnym zdjęciem, trochę książeczek o osiągnięciu spokoju i zadowolenia z życia, w stylu nowoczesnej filozofii zen.

Nie chcę być częścią rzeki, lecz gdy próbuję się złapać półki z książkami, kolejna duża fala porywa mnie aż do sklepu rybnego. Przeglądam świeże okazy i może nawet sobie zamówię, bo smażą na miejscu, ale oto nim się zdecyduję coś zjeść, już jestem w japońskim sklepie z mangą, wśród innych otaku.

Kościół z ogródkiem piwnym

Przed pięknym zabytkowym kościołem Św. Katarzyny w Brukseli, w okolicy targu rybnego okalanego zielenią, znajdują się restauracje oraz ogródek piwny. Piwo kraftowe można podobno kupić na zakrysti. Tylko dzięki przedsiębiorczości obrotnego księdza, kościół nie dostał się jeszcze w ręce deweloperów. W ciepłe dni, pod rozłożystymi białymi parasolami odpoczywają klienci okolicznych lokali gastronomicznych. Drzwi do kościoła są otwarte na szeroko, a przed samym wejściem, na schodach, ktoś relaksuje się przeglądając telefon. Wydaje się, że kościół ten nie służy do modlitwy, ale pełni bardziej złożoną funkcję społeczną. Służy okolicznym mieszkańcom i pracownikom biur do spędzania czasu w jego pobliżu. Nie jest otoczony ani murem, ani płotem, jak to bywa w Polskich kościołach, a otwarte na oścież drzwi zachęcają, żeby do niego wejść i pozwiedzać.

kościół św. Katarzyny w Brukseli

Kościół Św. Katarzyny w Brukseli znajduje się w miejscu starego, nieistniejącego już portu, który łączył się kanałem z Morzem Północnym. Pamiątką po zasypanych kanałach i dawnej obecności handlu morskiego na niewielkim rynku, jest targ ze świeżymi rybami. Przy kościele, w ogródkach piwnych, jedzą i odpoczywają klienci. Kościół jest otwarty, w środku trwa spowiedź w szklanym, dźwiękoszczelnym konfesjonale.

Ale oto masa ludzka zabiera mnie w dalszą podróż. Przez chwilę trzymam się mocno witryny z ubraniami, z fenomenalnymi swetrami za 290 euro, w najmodniejszych kolorach sezonu. Dotykam wełny w przepięknym odcieniu niebiesko-fioletowym i wychodzę na brzeg w sklepie zielarskim, a w ręku trzymam organiczny francuski rumianek ekspresowy.

Gwałtowny wir wciąga mnie ponownie przez budkę z goframi, wypluwając na środku sklepu z zegarkami Dragon Ball. Zegarki tykają, odmierzając stracony czas kolejkowiczów stojących w długim ogonku po gofry. Patrzę na belgijskie wafle, na pewno są bardzo dobre.

Następne, co pamiętam, to ładną dziewczynę, która szczypczykami, do papierowej torebki, nabiera różnych rodzajów pralinek czekoladowych. Jest przy tym niesamowicie wybredna. Każdą pralinkę precyzyjnie unosi srebrzystymi szczypcami na wysokość wzroku, po czym czekoladka znika w torbie. Za nią, jak pies na smyczy, podąża jej chłopak i ślini się.

Widok zahipnotyzował mnie do tego stopnia, że również zapragnęłam wejść do sklepiku spróbować najdroższych pralinek z prawdziwej belgijskiej czekolady. Lub jak tamta kobieta na rogu, śpiewać singiel z filmu Narodziny Gwiazdy, wyobrażając sobie, że jestem Lady Gagą. Przy ulicznej artystce jest tak gęsto, że nie można się przecisnąć. Kobiety ze złamanymi sercami płaczą. Tylko one są w stanie zrozumieć słowa piosenki. Inne zachwycają się, nagrywając występ telefonami, żeby szybko wrzucić relację z podpisem: „Ach, patrzcie tylko, czegóż to można doświadczyć w Brukseli. Spontaniczny uliczny występ.”

święta katarzyna

Święta Katarzyna z mieczem

A może syryjskie słodycze? Lub słynne frytki belgijskie? Czekoladę z historycznego sklepiku, który kiedyś był apteką, od Neuhausa, który kiedyś nazywał się Casanova? Chcę zamówić kawę w kawiarni i jak tamten dżentelmen, usiąść na środku Grand Place, żeby inni stali mi nad głową, robiąc selfie na tle mieniących się złotem kamienic. Jak tamta turystka wpadać do olśniewających sklepów z czekoladkami w równie olśniewającym pasażu św. Huberta. Nie po to, żeby coś kupić, ale zrobić ładne zdjęcia. A potem usiąść w kościele, wszyściutko przepuścić przez filtr prasujący zmarszczki jak żelazko, i natychmiast, w jednej sekundzie wrzucić na Facebooka, na Instagram, na inne szaleństwa, gdzie tylko się da. Ludzie wysiadują w kościołach, żeby odpocząć od wariactwa na zewnątrz. W Brukseli to naprawdę ma sens.

Gdy po raz pierwszy weszłam do brukselskiego kościoła, akurat była msza, a ksiądz przemawiał do wiernych z ambony w kształcie orła poderwanego do lotu, o rozpostartych złotych skrzydłach. Kapłan razem z ptakiem wyglądali niesamowicie intelektualnie. Jak kardynał Richelieu: wyrafinowany, dystyngowany, opanowany, a gdy trzeba nawet przebiegły czy chytry. Ponieważ nie znam francuskiego, nie miałam pojęcia o czym mówi, ale sprawiał wrażenie, jakby naprawdę przy tym myślał. Albo dałam się zwieść poczuciu estetyki, albo po raz pierwszy w życiu spotkałam myślącego księdza.

boczny ołtarz w katedrze św Michała w Bruksela

Katedra św. Michała i św. Guduli w Brukseli przypomina galerię sztuki współczesnej. Artystyczna ambona z orłem i ołtarz podpierany przez ptaki robią fenomenalne wrażenie. Całość na żywo wygląda jeszcze piękniej.

Spoglądam w niebo. Jest piątek pod wieczór, impreza zaraz się zacznie, lecz w przeszklonym biurowcu naprzeciwko mojego hotelu, ostatni rozgorączkowany pracownik siedzi jeszcze przy biurku, wykonując nerwowe kliknięcia. Nawet z daleka widzę, że cały tydzień się obijał, a teraz minutę przez weekendem, próbuje na ostatnią chwilę, na szybko wysłać maile bez znaczenia, gdy pozostali są już na dole i jedzą burgery w fast foodzie.

Szczególnie jedna uliczka przy Grand Place jest urokliwa i skupia uwagę. Wypełniona klimatycznymi pubami z mnóstwem stolików, nad którymi dyskretnie powiewają flagi LGBT. Klienci sączący drinki są tu lepiej ubrani, a mężczyźni bardziej przystojni. I panuje atmosfera wewnętrznego wyciszenia. Chociaż każde wolne miejsce jest zajęte, to nikt nie krzyczy ani się nie przepycha, lecz zachowuje z wyjątkową kulturą. Również i mi, na co dzień dość nerwowej osobie, udzielił się spokój ducha.

Brukselskie Notre Dame

Do najbardziej znanej w Brukseli katedry Świętego Michała i Świętej Guduli, przypominającej katedrę Notre Dame, w porze jesiennej prowadzi ścieżka z drobnych jasnożółtych liści. Oświetlone słońcem drzewa wyglądają jak mieniące się złoto. Stanowią tło dla arcypięknych zdjęć. Magiczna kraina w kolorze nasyconego cadmium yellow przyciąga studentów i influencerki.

Przed wejściem do świątyni, rozciągnięta na płasko żebraczka jęczy po francusku błagając o datek. Wyciągniętą ręką próbuje mnie złapać za kostkę. „Mademoiselle, mademoiselle” – zawodzi teatralnie. Przypomina mi to dramatyczną scenę rodem z tureckiego serialu. To kolejna już żebraczka o żywej ekspresji, którą dzisiaj mijam. Powoli przyzwyczajam się do tego, choć nagabywanie o pieniądze staje się w Brukseli udręką dla turystów.

Wewnątrz kościół zmienia się w galerię sztuki z prawdziwego zdarzenia, czego nie zauważam od razu. Bardzo podoba mi się styl w jakim ją wybudowano. Surowe, wysokie łuki. Idealny, czysty i twardy kamień. Katedra jest schludna, medytacyjna, żadnych nachalnych ozdobników czy fresków z cherubinkami. Tylko duch. Później okaże się, że niemalże wszystkie stare kościoły katolickie w Brukseli są wybudowane w podobnych stylu brabanckim, który bardzo mi odpowiada.

styl brabancki kościół św Michała i św. Guduli w Brukseli

Gotyk brabancki. Surowe, wysokie łuki. Idealny, czysty i twardy kamień. Katedra jest schludna, medytacyjna, żadnych nachalnych ozdobników. Tylko duch.

Trwa właśnie wystawa współczesnych obrazów religijnych. Ale co to za obrazy! Nie żadne Madonny z Jezuskami, lecz sztuka nowoczesna podobna do Beksińskiego, prowokująca otwartością, abstrakcyjna i uwodząca. „Ktoś w tym kościele naprawdę lubi sztukę”. Z boku znajduje się kaplica z hiper cudownym ołtarzem; szklany gruby blat podpiera parka pelikanów o ogromnych dziobach. Obok stoi ambona z pulpitem w kształcie orła szybującego w locie. Zachęcona widokiem aż zacieram ręce, co też będzie się działo dalej. Spodziewam się, że główny ołtarz zachwyci jeszcze bardziej. Ale obchodzę kościół i nic, nie ma ołtarza? Chyba w remoncie. Zastawiony jakąś płachtą.

– Co widzisz? – pyta mnie mąż.

– Cztery złote kwadraty. A ty?

– A ja widzę krzyż.

Jedyne, co przychodzi do głowy w podobnej chwili, to, że dałam się podejść religijnemu psychotestowi. Każdy zna z internetu te śmieszne psychotesty w stylu: przyjrzyj się uważnie obrazkowi, co widzisz jako pierwsze? Dziewczynę czy starca, kwadrat czy koło, górę czy drzewo, złoto czy krzyż? To zdradza wiele na temat twojego charakteru i oznacza, że jesteś taki a taki, inny, niewinny, mądry, przygłupi, itp.

Płachta, którą wzięłam za remont okazała się być centrum kościoła, samym jego sercem, krzyżem wiszącym nad skromnym ołtarzem. Nie zauważyłam najprostszego chrześcijańskiego symbolu, czarnego krzyża na złotym tle. Zamiast niego ujrzałam cztery złote bezsensowne kwadraty, czyli oblałam psychotest religijnej sztuki nowoczesnej. Tym samym otrzymałam swoją odpowiedź, co do tego, jaki posiadam charakter. Złote kwadraty symbolizują złotego cielca Aarona, czczonego przez głupców. Natomiast mój mąż wyszedł z próby zwycięsko, od razu bezbłędnie wypatrując nasz skromny symbol chrześcijańskiej pokory.

W katedrze znajdują się także inne ciekawe eksponaty. Tuż obok ołtarza przejmujący widok. Z pozoru niewinna rzeźba pobożnego mnicha, staje się świadectwem nienawiści kościoła do kobiet. Średniowieczny mnich, Jan Ruysbroeck (Ruusbroec), pełniący funkcję kapłana w kościele św. Michała i św. Guduli w Brukseli, jest odziany w habit. W dłoni trzyma rysik, a w drugiej tabliczkę do pisania. Jego natchniony wzrok wznosi się ku niebu, jakby szukał inspiracji, a tymczasem wystającą spod habitu bosą stopą, brutalnie miażdży głowę kobiety. Torturowana niewiasta nazywa się Bloemardine i w XIV wieku uchodzi w Brukseli za chrześcijańską mistyczkę, wyznawczynię Ruchu Braci Wolnego Ducha. Kościół katolicki oskarżył ją o szerzenie niepokojących idei wolności religijnej i wyzwolenia kobiet.

mnich Ruysbroeck miażdżący głowę heretyczki

Mroczny mnich, przepełniony moralną wyższością, okrutnie zwalcza heretyczkę, w sadystycznym geście dociskając jej potylicę do ziemi.

Wychodzę na zewnątrz kipiąc od dziwnego niepokoju na twarzy. Żebraczka siedząca w tym samym miejscu przygotowuje się już do pracy wyciągając rękę. Ale po chwili ją cofa i milknie opuszczając głowę. Kościelna perwersja robi na niej wrażenie nawet bardziej niż na mnie.

Niepokój

Że nie jest to miasto dla starych ludzi, zauważyłam już na lotnisku Charleroi, jak można przeczytać, najgorszym lotnisku w Europie. Co zrobili z seniorami? Średnia wieku może 30 parę lat? Starsi wyprowadzili się z centrum na spokojniejsze przedmieścia, żeby jesień życia spędzić z dala od ludzkiego tygla, polecieli na Florydę na zasłużoną emeryturę, czy raczej poddali się eutanazji?

Emeryci pewnie nie chcą mieszkać w chaosie. Ja wręcz przeciwnie, specjalnie otwieram okno szerzej, żeby wtłoczyć więcej gwaru z ulicy, jednostajnego szumu rozmów i odgłosów. Lecz ciarki przechodzą po plecach. Minęło kilkanaście minut, do Carrefoura naprzeciwko hotelu wchodzą klienci, żadnego staruszka. Naraz wytacza się jakiś dziadek o lasce, staje przed sklepem, zagląda do siatki, a ja czuję wyraźną ulgę. Żeby czuć ulgę dłużej, zaczynam liczyć mijających mnie na ulicy staruszków, jest ich na moje oko mniej niż być powinno. Każdy staje się na wagę złota. Wpadam w nienormalną potrzebę wypatrywania starszych osób, żeby móc się dalej łudzić, że wszystko jest w porządku. Nie jest w porządku. Odwieczne prawo natury zostało zaburzone. Gdzie się podziali starzy ludzie w Brukseli? Znienacka nachodzi mnie niepokój.

katedra świętego michała i guduli w Brukseli

Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli w Brukseli. W tle zabytkowe organy, a do kolumn są przytwierdzone rzeźby 12 apostołów.

Jest ulica, piękna, doczyszczona, wypolerowana, na pokaz. Dla turystów. Wizytówka miasta. Ale wystarczy dojść do jej końca, a zawracając wejść w ulicę równoległą do głównej, nieco mniejszą i gorzej oświetloną. Natrafiam na dwie grupki lokalnych mężczyzn, podpierających samochody i taksujących mnie podejrzliwie, dalej są śmieci, żebrząca, skąpo ubrana Cyganka, bardzo młoda, nawet ładna. Ma w sobie coś tajemniczego; siedzi w zagłębieniu schodów przed kamienicą, otacza ją cień. Tylko gołe nogi wystawiła z cienia na światło ulicy. Oczywiście prosi mnie o pieniądze.

Następnie mijam wielkie, jasno oświetlone okno, wyglądające zachwycająco, po prostu koniecznie muszę zajrzeć do środka. Roślina w doniczce, skórzana kanapa, na kanapie kobieta, Azjatka, ubrana wulgarnie, czekająca na klienta. Na twarzy ma wypisane lata trudnego życia. Spotkałam już wcześniej Azjatki w domach tajskiego masażu, lecz takiej nigdy. Było w niej coś absolutnie zmęczonego, zniszczonego, złego. Jej wyraz twarzy pozbawiony złudzeń. Oczarowała mnie i uwaga; nie zauważyła, że się jej przyglądam. Chciałabym móc lepiej ją opisać, ale nie znajduję odpowiednich słów. Myślę, że po prostu brzydko ją podglądałam, a ona była po prostu sobą podczas prywatnej chwili. Ale w pewnym momencie zauważyła mnie przez szybę i nasze spojrzenia się spotkały. Zaskoczona kobieta bezgłośnie dała mi do zrozumienia coś pomiędzy: „Wymasować cię?, a „Lepiej stąd zmiataj!”.

Żeby dojść do spożywczego, muszę przekroczyć rozpłaszczoną na ziemi, żebrzącą Cygankę. Rozsuwane drzwi, przy których leży, są uszkodzone, jakby ktoś wcześniej rzucił w nie kamieniem. Na dużej jasnej szybie zrobiła się charakterystyczna pajęczyna z pęknięć. Na linii kas stoi dwóch solidnie zbudowanych, czarnych ochroniarzy. Przypominają komandosów z gry, w którą ostatnio grał mój mąż, no, może brakuje im jedynie karabinów i kamizelek kuloodpornych.

Dwumetrowe wielkoludy do pilnowania półek z bagietkami i kawą rozpuszczalną? O co chodzi w tej Brukseli? Zastanawiam się.

Ale gdy w drogerii po sąsiedzku znajduję na półkach kilka pustych opakowań po kosmetykach, nie mam wątpliwość, że ktoś wcześniej wyjął z nich produkty. Sklepy, które przestają sobie radzić z kradzieżami, zatrudniają groźnie wyglądających komandosów do odstraszania złodziei. Po kilku dniach przyzwyczajam się do zakupowej obstawy. I przestaję czuć się bezpiecznie. Nie tak wyobrażałam sobie stolicę Europy.

święty michał zabija smoka

Święty Michał  Archanioł przedstawiony jak wojownik w lśniącej złotem zbroi, depcze smoka, wbijając lancę w rozdziawiony, szatański pysk gada. Smok symbolizuje szatana. Ogromne, niebiańskie skrzydła spoczywają dostojnie wzdłuż tułowia archanioła, we włosach ma wpięty diadem. Książę Niebiańskiej Armii jest nieustraszony, bohatersko pokonuje zło, strącając Lucyfera do piekła, gdzie jego miejsce.

Rzeźba przypomina mi starą, katolicką modlitwę do świętego, której niegdyś nauczyłam się w szkole: „Święty Michale Archaniele, broń nas w walce. Przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź nam obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie prosimy, a Ty, Książę niebieskich zastępów, szatana i inne złe duchy, które na zgubę dusz ludzkich krążą po świecie, mocą Bożą strąć do piekła”. Zgodnie z tradycją św. Michał jest patronem policji.

Z powodu strajku klimatycznego policja zamknęła ruchome schody do metra, a funkcjonariusze na stację skierowali mnie opłotkami. Zejście w dół stromymi schodami zajęło sporo czasu, później przejście wąskim korytarzem, na którym pod ścianą leżeli bezdomni w śpiworach. Wymijam legowiska slalomem, żeby nie nadepnąć żadnego człowieka. Serio, kolejni bezdomni? Ilu ich tu jest? To na pewno ta Bruksela z parlamentem europejskim?

Zaskakuje mnie, że policyjne oddziały zamykają część miasta, jakby spodziewano się wojny przeciw siłom zła, a z tego co widzę, w strajku uczestniczą niegroźnie wyglądające rodziny z dziećmi. Dwóch chłopców wywija transparentami w kształcie planety Ziemi, tatuś robi im zdjęcia na Facebooka. Pozory mogą jednak mylić.

Strajkująca kobieta przygotowała transparent z pozszywanych maskotek. Postawiła pozbawione kształtu maskotkowe coś obok mnie i zaczęła przeglądać smartfona. No nic, czekamy aż przyjedzie pociąg. Ja wracam z muzeum, oni ze strajku klimatycznego. Oglądałam dzidy z okresu kolonialnego, bronie, strzelby, przepaski japońskich kamikadze, popiersie króla Leopolda, samoloty i myśliwce w hangarze. Oni wywijali transparentami w obronie klimatu. Spotkaliśmy się na stacji obstawionej przez policę, która blokuje wyjście z metra. Za mną ustawili się funkcjonariusze w pełnym rynsztunku, z dużymi tarczami, jak do zamieszek. Spodziewają się zamieszek? Traktują sprawę bardzo poważnie, choć na szczęście tym razem strajk przerodził się w piknik rodzinny. Ale mogło być gorzej.

Są gotowi, mają złe doświadczenia. Przypominam sobie o atakach terrorystycznych w Brukseli, mających miejsce kilka lat temu i sama zaczynam się bać. Nie wiem czego, czy złodziei, czy zamachów, czy naporu strajkujących, czy też bliżej nieokreślonej burdy ulicznej wiszącej w powietrzu.

Choć sytuacja nie jest komfortowa, to policjanci z kordonu są mili i gotowi do pomocy. Jeden z nich, widząc moją niepewność, zdaje się dodawać mi bezgłośnie otuchy: „Spokojnie mała. My tu tak mamy na co dzień. Gdy trochę pomieszkasz, szybko się przyzwyczaisz”.

Przygotowania brukselskiej policji do zapobiegnięcia czemuś, co wisi w powietrzu, robią na mnie spore wrażenie. Doceniam ich zorganizowanie i działania prewencyjne, jakich się podjęli. Są zorganizowani i gotowi do natychmiastowej reakcji, zależnie od sytuacji. Dla nich to dzień jak co dzień. Dla mnie horror, w którym znalazłam się zupełnie przez przypadek. Nie potrafię nazwać tego uczucia, ale mam nadzieję, że uda mi się przed tym czymś umknąć wcześniej do hotelu.

Ostatecznie wprowadzone procedury bezpieczeństwa zdają egzamin. Panika nie wybucha, ludzie nie zrzucają się ze schodów, nie tworzą zatorów – czego oni się chyba najbardziej obawiali, ani nie podpalają samochodów, a policjanci ucinają sobie miłą pogawędkę z przechodniami i ze sobą nawzajem. Nie mam pojęcia, jak można żyć w podobnym napięciu i czy mieszkańcy stolicy się przyzwyczaili. To czyste szaleństwo. A strajki klimatyczne podobno są pokojowe.

Bezdomni

Jadę metrem razem z falą strajkujących podpierających się na transparentach i wnet trzewia miasta wypluwają mnie na powierzchnię. Wysiadam tuż przed brukselską giełdą papierów wartościowych, będącą akurat w remoncie. Ogromne plakaty przez budynkiem giełdy informują mieszkańców, że miasto dobrze radzi sobie z bezdomnością. Urzędnicy tłumaczą, że robią wszystko, żeby walczyć z falą bezdomności. Liczby, analizy i tłumaczenia zasłaniają ładną, starą fasadę giełdy i nie mogę zrobić zdjęcia. Bruksela ma nie duży, nie wielki, lecz przeogromny problem z bezdomnymi. Problem, który właśnie wymknął się spod kontroli. Problem wprost proporcjonalny do wielkości plakatów zasłaniających fasadę giełdy papierów wartościowych.

Przed chwilą jeden bezdomny rozbił obóz na kawałku zieleni przed hotelem. Podeszła do niego kobieta i zanurkowali razem pod czystym, grubym kocem. Na wąskim pasku zieleni, pod nogami przechodzących ludzi, w pięć minut powstało koczowisko. Nie wiem jak skończyła się historia, gdy później tamtędy przechodziłam, już ich nie było.

Stację metra, przy której wysiadam, rozpoznaję po tym, że bytuje na niej charakterystyczny menel z białym psem. Codziennie rozkłada się mniej więcej w tym samym miejscu. I oczywiście, zbiera na psa. Na innej stacji, do bezdomnego rozłożonego tuż przy bramkach do metra, podchodzą kobieta z opieki socjalnej razem z policjantem. Pracownica opieki socjalnej z zaangażowaniem i troską rozmawia z leżącym wśród bałaganu mężczyzną. Gdy wracałam, ten sam bezdomny pakował się do reklamówek i gdzieś z nim szli. No dobra, pomogli na razie jednemu. Ale pewnie jutro wróci w to samo miejsce.

W co najmniej dwóch kościołach, w których byłam, bezdomni spali w ostatniej ławce, a raczej bytowali. Wydają się spokojni i nieszkodliwi. Wybierają dla siebie ostatnie ławki, żeby nie przeszkadzać modlącym. I nikt ich przed wieczorem nie wygania.

Szklany konfesjonał i umiejętność rozmawiania

Przeszklony konfesjonał zaciekawił nie tylko mnie. Gdy do jednego z kościołów weszła para młodych ludzi, stanęli przed budką, w której właśnie odbywała się spowiedź na widoku. I próbowali się rozeznać, czy to atrakcja turystyczna. A może źle odczytałam sytuację. Bardziej prawdopodobne, że sprawdzali, kiedy konfesjonał będzie dostępny lub chcieli załatwić sprawę z księdzem. W szklanym konfesjonale można w skupieniu porozmawiać, a rozmowa nie jest słyszalna dla postronnych.

szklany konfesjonał w kościele św Katarzyny w Brukseli Belgia

Szklany konfesjonał w kościele św. Katarzyny w Brukseli pozwala na rozmowę w skupieniu. Na wysokości kobiety szyba jest zmatowiona, natomiast ksiądz jest dobrze widoczny, głowę podpiera ręką. Wygląda na zaangażowanego w rozmowę z wierną.

Upadłe kościoły katolickie mają w Brukseli coś nowego do zaoferowania – rozmowę psychologiczną. Można przyjść pogadać z księdzem który, jeśli tylko ma odpowiednie wykształcenie i doświadczenie w pracy z ludźmi, potrafi być doskonałym Freudem. Szklane konfesjonały są tak zaprojektowane, że na wysokości głowy wiernego szyba jest zmatowiona, natomiast duchownego możemy zobaczyć w całości. Zero klęczenia, klepania formułek i czytania rymowanych strof z modlitewników. Jest rozmowa twarzą w twarz z drugim człowiekiem, który stara się wskazywać rozwiązania ludziom na życiowym zakręcie.

Bruksela, jako najmodniejsze europejskie miasto, ma do zaoferowania nie tylko frapującą architekturę Art Nouveau, malarstwo w duchu fin de siècle czy rozrywki w pubach na Grand Place. Pokazuje również, jak będzie wyglądać kościół przyszłości. Po wiekach moralnego upadku i odpływu wiernych, kościół odradza się w formie czegoś na kształt poradni psychologicznej, dla osób pragnących duchowej i pogłębionej rozmowy.

I wydaje się, że może w końcu duchowni wykażą się w tej roli, której tak naprawdę ludzie zawsze od nich oczekiwali. Odejdą od watykańskiego stereotypu biskupa, instytucji chciwej i skorumpowanej, wyspecjalizują się w niesieniu psychologicznej pomocy. Kościoły jako centra psychologiczne, miejsca odpoczynku, świetlice, w których ludzie mogą spędzać czas, poszukać minimalizmu, odciąć się od hałasu z zewnątrz i po prostu przebywać. Może właśnie tak będzie wyglądało chrześcijaństwo przyszłości, skupione na umyśle i pogłębionej refleksji, komunikacji i wzajemnej życzliwości. Umiejętność rozmawiania nigdy jeszcze nie była tak potrzebna społeczeństwu, jak teraz. Rozmowa jest przeciwieństwem szaleństwa i antonimem dla zdziczenia.

Pielgrzymi

Niedaleko domu Erazma z Rotterdamu, znajdującego się w dzielnicy Anderlecht w Brukseli, słońce pada na piękny kościółek wybudowany w stylu gotyku brabanckiego. Budynek choć w remoncie, jest otwarty dla zwiedzających. Na ścianach zatarte od upływu czasu XV wieczne polichromie. Podniszczone figury świętych zebrane razem i zabezpieczone. Wpadające światło oblepia je kurzem, drobiny pyłu tańczą wokół poblakłych wielkich postaci Kościoła, Św. Marii trzymającej w ramionach zdjętego z krzyża Jezusa, pielgrzymów w kapeluszach, wspierających się na kijach. Zbiorowisko częściowo zabytkowych rzeczy. Zamiast ławek – krzesła. Ustawianie krzeseł rzędami jest praktyczniejsze, salę kościelną można wynająć, na przykład na turniej gier planszowych, wówczas krzesła się składa czy rozstawia przy stolikach, a ławki trudniej wynieść.

15 wieczne malowidła ścienne w kościele św Gwidona w Brukseli

Polichromia na ścianie kościoła św. Gwidona. Gdy budowano kolegiatę, Anderlecht był wioską na przedmieściach Brukseli. Dzisiaj kościół od zewnątrz prezentuje się ładnie, w środku jest jednak ruiną czekającą na renowację.

Za kratami stoi duża, pozbawiona koloru figura świętego Gwidona z Anderlechtu, pielgrzyma i patrona rolników. To dlatego w świątyni jest tak wiele symboli nawiązujących do religijnych pielgrzymek, w tym figur pielgrzymów z kijami i w kapeluszach; według tradycji, znajdowały się tu niegdyś relikwie Świętego Gwidona ( po fr. Święty Guidon, po holendersku: Święty Guido), do których tłumnie pielgrzymowali chrześcijanie.

świ Gwidon w kościele św Gwidona w Anderlechcie

Wśród kartonów, materiałów budowlanych i śmieci, wypatrzymy prawdziwą perełkę. To święty Gwidon z Anderlechtu, nazywany również Biedaczyną z Anderlechtu. Urodził się w 950 roku, a zmarł w 1012 r. Wywodził się z chłopstwa. Jako ubogi wieśniak, poszedł na służbę do kościoła, a do jego obowiązków należało zamiatanie kościoła, dzwonienie na mszę czy dbanie o szaty liturgiczne. Aby zarobić więcej pieniędzy, zaczął robić interesy z kupcem z Brukseli. Niestety stracił wszystko, czy to z powodu chciwości, czy też ładunek, w który zainwestował, zatonął. W ramach pokuty, udał się w długą pielgrzymkę i odwiedzał święte miejsca. 

Istnieje legenda, według której grób Gwidona znaleziono, gdy w jego doczesne szczątki kopytem zarył koń. Aż do czasów I wojny światowej dorożkarze i rolnicy z Brabancji, szli w hucznej procesji do Anderlechtu, żeby pobłogosławić zwierzęta. Następnie odbywał się jarmark z zabawami oraz różne konkursy. Zwycięzca jarmarcznego turnieju otrzymywał od proboszcza kościoła kapelusz z róż.

Sama rzeźba z początku nie wzbudza mojej uwagi, ale potem bardzo się cieszę, że ją wypatrzyłam. Dochodzę do wniosku, że gdyby ją odnowić, byłaby piękna. Szaty i pasek Gwidona są wysadzane kolorowymi kamieniami. U nóg świętego wypasają się rogate zwierzęta gospodarskie. Jednak najbardziej w oczy rzuca się dzierżony przez Gwidona kij pielgrzyma, na końcu którego naturalnie lekko zwisa tykwa, służąca wędrowcom za bidon do picia. To ciekawa rzeźba, a kościół jest piękny. Zakurzony i spłowiały, lecz przez to piękny. Trochę się niepokoję, że zostanie zapomniany, sprzedany albo rozebrany. Sprawiał wrażenie, jakbym była pierwszym pielgrzymem od dziesięcioleci, który to miejsce odwiedził. Sprawdzam jednak w internecie, że Kolegiata św. Piotra i św. Guido (św. Gwidona) stanowi zabytek historyczny, możliwe więc, że przetrwa.

15 wieczny kościół św Gwidona z Anderlechtu w Brukseli

Kościół św. Gwidona w Anderlechcie, w Brukseli został wybudowany w XIV wieku, w stylu gotyku brabanckiego, charakterystycznego dla Niderlandów. Powstał nad romańską kryptą z XI wieku. Według tradycji w krypcie znajdowały się relikwie średniowiecznego świętego.

Brexit

Znowu porywa mnie szalone tango i staję oko w oko z witryną, na której znajdują się artystyczne albumy pornograficzne. Gdy pod wpływem sztuki zaczyna pracować wyobraźnia, za plecami słyszę rodzime przekleństwo na k. Panowie rodacy rozsiedli się wygodnie, żeby czerpać przyjemność z ładnej pogody. Można zwiedzić całą Europę i w każdym mieście spotkać przeklinających meneli z Polski. To taka nasza tradycja. Przez chwilę porównuję ich do żuli brukselskich, zastanawiając się, którzy lepiej wyglądają, nasi czy zachodni? Dochodzę do wniosku, że polscy wyglądają na alkoholików, a zachodni na narkomanów. To chyba zasadnicza różnica. Nasi mają zniszczone, ogorzałe od wódki twarze i bełkocą idiotycznie, a tamci są jakby młodsi i lepiej ubrani, ale dziwnie milczący.

I znowu nie mogę znaleźć miejsca do siedzenia. Natrafiam na angielski pub z podchmielonymi wyspiarzami. Przed pubem stoi jeden Anglik z walizkami i tabliczką, na której jest napisane coś w stylu: „Przez cholerny brexit wyrzucili mnie z hotelu, z powodu problemów z paszportem, nie mam gdzie spać, pomocy!”. Gdy zauważył, że czytam karteczkę, zrobił bardzo dziwną minę, chciał mi na jednym wydechu wyrzucić pretensje na swój kraj. Ale ja się nie dam nabrać, wiem jedno. Pewnie sam głosował za brexitem, niech teraz jęczy.

Kilka lat temu uczestniczyłam w spotkaniu autorskim z Normanem Daviesem. Znakomity historyk powiedział wówczas, że zastanawia się, kto jest bardziej głupi: Polacy czy Anglicy. Doszedł do wniosku, że jednak Anglicy. Dwa lata później zrobili brexit, więc pan profesor miał rację, muszą być głupsi od nas.

Zakupy

Przystaję. Dalej rozpościera się Rue Neuve – parujący tygiel niczym nieograniczonego handlu i wielopoziomowych zakupów. Pasaże pod ziemią, nad ziemią, spacerowicze, urlopowicze, autochtoni, wszyscy, którzy się lubią wałęsać. Ulica wypełniona ludźmi po brzegi, wypełniona do tego stopnia, że osoby zatracają jednostkowość, zlewając się w płyn. Są jak krople łączące się w coraz większą kałużę. Jeszcze moment, a osiągną siłę niepowstrzymanej organicznej fali tsunami, przed którą nie można uciec.

Tsunami już mnie zmiata z powierzchni, zasysa do kotła. Wszędzie tylko ludzie mówiący w wielu językach. Mijamy się po francusku, po holendersku, arabsku, angielsku, turecku. Idę cicho i delikatnie, żeby móc napawać się chwilą. Po jednej stronie sklepy, po drugiej sklepy. Po jednej pasaż handlowy, po drugiej dom towarowy. Ludzie podekscytowani pokazują sobie torby, co kupili. Nie chcę im przeszkadzać w zrobieniu sprawunków, w śmianiu się, w podekscytowaniu, tylko wszystkiego się naoglądać do syta. Dlatego stąpam jeszcze uważniej, aż w końcu pochłania mnie chwila i przechodzę przez nią jak w zwolnionym tempie. Niesamowite uczucie.

Koniec podróży w kościele Notre-Dame du Finistère

Ludzka fala wypluwa mnie w końcu przed starym kościołem o zawilgoconych murach. Nad otwartymi drzwiami świątyni widnieje równie stary napis: „Laus tua in fines terra” co tłumaczy się: Twoja chwała aż po krańce ziemi. Kiedyś kościół wyznaczał granicę miasta (Finis Terrae) i stąd pochodzi nazwa. Dzisiaj jest wytchnieniem dla przechodniów szukających spokoju po szaleńczych zakupach na jednej z najbardziej ruchliwych ulic handlowych świata – Rue Neuve.

kościół Matki Boskiej Finistere w Brukseli

Kościół Matki Boskiej Finistere stoi od stuleci przy jednej z najbardziej zatłoczonych ulic handlowych świata – Rue Neuve w Brukseli. Przechodnie wpadają tu zaczerpnąć odrobiny spokoju, zaraz po szaleńczej eskapadzie po sklepach. 

Choć jest już późno, to w środku siedzi jeszcze parę zagubionych dusz. Podchodzę do wyeksponowanych przedmiotów, wystawionych do pooglądania dla turystów. Księgi mszalne, kielichy, ładnie opisane. Ciemna boazeria na ścianach i czarne drewniane sztukaterie sprawiają, że wnętrze wydaje się bardziej przytłaczające, niż jest w rzeczywistości. Na drewnianych panelach widnieją adnotacje, echa I wojny światowej. Choć od jej zakończenia minęło 105 lat, w brukselskich kościołach można odnaleźć ślady, jakie pozostawiła w zbiorowej pamięci mieszkańców miasta. Kościelna tablica upamiętnia nazwiska poległych za ojczyznę parafian zarówno z I wojny światowej oraz również z II wojny światowej. Wzruszające epitafia mówią, między innymi: „Nie ma większego dowodu miłości, niż oddanie życia za tych, których kochasz”, „W Twoje ręce składam ducha swego”, oraz „Słodki Jezu, o, Panie, daj im wieczny odpoczynek”.

kościół Notre Dame Finistere w Brukseli

Jakie to dziwne, kończyć podróż przy tablicy upamiętniającej ofiary Wielkiej Wojny, myślę sobie w ciszy. Jak napisał Faulkner, przeszłość nie jest martwa, nawet nie minęła. 

Zanim pani kościelna zamknie kościół i nas wyprosi, przysiadam, żeby dać odetchnąć nogom. Niedaleko mężczyzna modli się w skupieniu. Nie jest stary, a nawet zbyt młody, żeby wieczory spędzać w takim miejscu. Ale to tylko potwierdza co widziałam, że młodzi lubią sobie przesiadywać w brukselskich kościołach. Zwróciłam na niego uwagę, bo wcześniej przyglądał mi się, gdy zatrzymałam się przy przeszklonym eksponacie, przedstawiającym starą katolicką księgę mszalną. Ładna, gotycka o pożółkłych stronach i bardzo gruba. To już artefakt. Jak cały ten kościół, podróż ku przeszłości. A jaka jest przyszłość? Przyszłość dla Brukseli jest dzika, nieprzewidywalna, chaotyczna. Gdy starsi odejdą, młodzi odnajdą się w chaosie i nauczą w nim poruszać.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder