Na Moście w Arnhem
Na moście w Arnhem
Patrzyłem w ciemny nurt Renu pode mną
Rozpamiętując dawną ofensywę
I ten dziwny śnieg we wrześniu 1944 roku
Który przesłonił holenderskie niebo
A padał trzy dni z rzędu
Jeden biały płatek
To jedno życie mężczyzny nieznającego strachu
Chciałem uwiecznić chwilę zdjęciem
I wtedy telefon wypadł mi z uścisku
Patrzyłem jak zmierza ku wodzie
W ostatnim geście ratunku
Wyciągnąłem się w głupiej nadziei, że go jeszcze złapię w powietrzu
Lecz wtem coś ciągnie mnie w dół
To zjawa przylgnęła do przęseł mostu
Jak śliskie wodorosty
Już miałem zacząć krzyczeć, kiedy w wypełnionych szlamem oczodołach
Strzępkach munduru przyległych do kości
Muszlach zwisających w miejscu epoletów
Rozpoznałem żołnierza sił alianckich
Z brytyjskiego regimentu
Powiedział
– Czy odsiecz już niedaleko? Powiedz im, żeby się pospieszyli. My tu giniemy.
– Tak, już niedaleko, już idą. Wytrzymaj. Tylko dopiją herbatę i zaraz tu będą.
– Herbatę.. – wymamrotał i złagodniał, jakby przypomniał sobie poprzednie życie i
To go uspokoiło, zsunął się z mostu z powrotem do rzeki
A zmarszczki się wygładziły.
Nikt by nie rozpoznał, co tu właśnie zaszło
Wtem zawibrował telefon:
– No schodź już z tego mostu, jak długo jeszcze? Mają tu niedaleko ciekawą kawiarnię.
To żona ponaglała mnie z brzegu.
Poszliśmy do miasta, przy ładnej pogodzie mieszkańcy wylegli na ulice
Siedzieli w kawiarniach, jedli późne śniadanie i nigdzie się nie spieszyli
Leniwie sącząc każdą minutę przyjemności
A ja odwracałem się jeszcze kilka razy w stronę mostu
I odszedłem stamtąd z bólem głowy
Nie mogłem dopić herbaty
Gdyż była ciepła i bezpieczna
Była przeciwieństwem śmierci
Trawiła mnie myśl, że odsiecz dla nich nigdy nie nadeszła
I że nadal czekają na mężnych braci, którzy przybędą im z pomocą
*W Arnhem zawitałam rano. Cel wyprawy był taki sam jak większości wycieczkowiczów. Zobaczyć słynny most z filmu „O jeden most za daleko”. To 150 tysięczne miasto bardzo mnie zaskoczyło. Żeby dojść do mostu musiałam przejść przez centrum, jedną z kilku ulic wypełnionych sklepami. Otwarte sklepiki, jeden obok drugiego: odzieżowy, spożywczy, obuwniczy, kafejki. Wszystkie otwarte z uchylonymi drzwiami i krzątającymi się sprzedawcami. Żaden lokal nie był do wynajęcia, nie widziałam, żeby cokolwiek się zamknęło. Mieszkańcy wychodzili na śniadanie, kawiarnie wypełnione ludźmi, krzesła wystawione, żeby można się rokoszować porannym słońcem. Dostawcy rozwozili towary do sklepów.
A potem przy moście cisza, prawie nikogo. W muzeum przed nami wpisała się tylko para Belgów. Most Johna Frosta wyglądał zwyczajnie. Jak jeden z wielu podobnych w Holandii. Rzeka spokojna i cicha. Nie spodziewałam się, że Arnhem jest takim żywym, gwarnym miasteczkiem, z tak dobrze rozwiniętym handlem. Szkoda, że nie mogłam zostać tam dłużej.
0 komentarzy