Recenzja Książki „O zabijaniu” Dave’a Grossmana

Opublikowane przez Barbara w dniu

Postanowiłam napisać krótką recenzję książki „O zabijaniu” Grossmana, żeby podzielić się wrażeniami z lektury i przybliżyć tematykę osobom zainteresowanym jej przeczytaniem. A na pewno warto zainteresować się pozycją o tak intrygującym tytule, w dodatku znacznie poszerzającą wiedzę o ludzkim zachowaniu. Dowiemy się z niej, m.in., jak przytłaczająca większość z nas zachowałaby się w sytuacji, gdyby musiała zabić przeciwnika w starciu bojowym. Nakreślony obraz zawiera, pomimo trudnej tematyki i sugestii, że książka łamie tabu, nad wyraz optymistyczne przesłanie. Można powiedzieć, że wbrew wzorcom pokazywanym w filmach, serialach czy grach, propagującym łatwość zabijania, większość z nas nie byłaby w stanie strzelić do drugiego człowieka. Obrzydzenie przed zabiciem osobnika tego samego gatunku zaprogramowała w nas ewolucja. Ale ewolucyjne oprogramowanie można obejść w inteligentny sposób.

Możemy faktycznie pomyśleć, że książka „O zabijaniu” łamie tabu, dotyczy przecież nauki o zabijaniu człowieka, albo, że jest nieodpowiednia, szokująca czy zawiera pewnego rodzaju zakazaną wiedzę, której lepiej nie posiąść. Niezależnie od tego, co przyjdzie nam na myśl, jedno jest pewne, a mianowicie, że to cholernie dobry i praktyczny przewodnik po behawiorystyce. Zawiera cenne wskazówki, na podstawie których wiele dowiemy się o sobie samych, jeżeli tylko potrafimy uważnie czytać i wyciągać wnioski.

Ale do rzeczy. W kolejnych rozdziałach książki przeczytamy, jak złamać w żołnierzu naturalny opór przez zabijaniem. Gotowość żołnierza do zabijania kształtuje się poprzez szkolenie i trening oparty na psychologicznych metodach warunkowania. Następnie prześledzimy akt zabijania, dowiemy się, czym się różni zabicie kogoś w walce od mordu, zbrodni i terroru, kim jest zabójca, a kim morderca. Najlepszym moim zdaniem rozdziałem jest fragment poświęcony odległości. Odległość od ofiary ma kluczowy wpływ na koszty psychiczne ponoszone przez zabójcę i chroni przed zespołem stresu pourazowego. Dowiemy się również o tym, jakie są typowe reakcje fizyczne, emocjonalne i psychiczne zabójcy na dokonane zabójstwo. Nie unikniemy tematyki zespołu stresu pourazowego, czyli PTSD. Ale nie będę streszczać wszystkiego.

Autor ściśle określa ramy zabijania, a są to ramy wojenne, dotyczące zabijania w starciu bojowym, a więc mamy nawiązania do greckiej falangi, wojen napoleońskich, wojny secesyjnej, I wojny światowej, II wojny światowej, wojny w Korei, Wietnamie, bitwie o Falklandy, wojny w Zatoce Perskiej. Przeczytamy również psychologiczny obraz analizy masakry w My Lai w Wietnamie, a wcześniej prześledzimy celność oddanych strzałów z muszkietów w bitwie pod Gettysburgiem.

Książka nie rozpatruje kwestii zabijania przez seryjnych morderców ani zagadek morderstw rodem ze skandynawskich kryminałów. Chociaż mamy tutaj opisy psychopatów o agresywnych zdolnościach, jednak są to również przypadki wzięte z wydarzeń wojennych i sytuacji wynikających z wojskowych działań. Lektura „O zabijaniu” nie jest też ogólnym rozważaniem na temat ludzkiej natury i teoretyzowaniem typu: dlaczego ludzie w ogóle zabijają. Jej treść jest oparta na historii wojskowości i analizie sytuacji z pola bitwy. Dlatego będzie ciekawą lekturą dla osób interesujących się historią wojen oraz również psychologią wojskowości.

Grossman daje nam książkę bardzo przemyślaną, o zwartej strukturze, napisaną praktycznym, zrozumiałym językiem, bez zbędnych naukowych terminów i niepotrzebnych zawiłości. Jej styl określiłabym mianem amerykańskiego i pragmatycznego, w niektórych miejscach odrobinę sensacyjnego. Warto zwrócić uwagę na strukturę książki. Autor oparł ją na porządnym researchu i porządnie się do tej roboty przygotował. Jestem pewna, że przeczytał wszystkie możliwe badania dotyczące historii i psychologii wojskowości. I to nie tylko amerykańskie czy angielskie, ale również izraelskie. Zresztą, ciekawostkę niech będzie, że znajdziemy tu delikatne nawiązania do biblii.

Autor spotykał się z weteranami, przeprowadzał z nimi trudne rozmowy na temat ich doświadczeń z zabijaniem. Z przeprowadzonych powojennych badań i raportów wydobył najciekawsze relacje żołnierzy, opisujące ich przeżycia związane z zabiciem człowieka. A co najciekawsze, sięgnął do magazynów i czasopism wydawanych dla amerykańskich weteranów. Na forum tych magazynów weterani dzielili się przeżyciami z wojny i pisali emocjonalne listy, co stanowiło dla nich pewną formę terapii.

Część cytatów zgromadził na podstawie dostępnej literatury, reportaży wojennych, wspomnień. Widzimy zatem, że zmierzył się z ogromną ilością materiałów, ale trzeba przyznać, że na potrzeby swojej pracy wybrał te najlepiej pasujące dla jego teorii zabijania. Jak sam pisze, jego celem było stworzenie podstaw nauki o zabijaniu, określenie czynników kształtujących gotowość do zabijania oraz zrozumienie mechanizmów zbrodni.

Szczegółowo analizuje wypowiedzi żołnierzy i na ich podstawie wysnuwa wnioski, tworząc podstawy nauki o zabijaniu. Nie są to jednak czyste teorie akademickie, lecz podwaliny tej nowej nauki są głęboko osadzone w doświadczeniu i przeżyciach żołnierzy wracających z pierwszej linii frontu, dotkniętych koszmarem wojny. Dostrzegamy tutaj amerykański pragmatyzm i nastawienie na praktycznie zastosowanie jego książki.

Praktyczne zastosowanie zostało ujęte w końcowym rozdziale, traktującym o weteranach wojny w Wietnamie. Autor skupia się szczególnie na tym okresie, a to dlatego, że książka była pisana i wydana na początku lat 90,  kiedy jeszcze echa wojny w Wietnamie były w Ameryce szeroko dyskutowane. Grossman czuje powinność, żeby wyjaśnić pewne rzeczy i sprawić, by weterani czuli się zrozumiani i akceptowani, i przyjmowani z szacunkiem przez amerykańskie społeczeństwo.

Tezy tej publikacji są oparte na badaniach psychologicznych. Autor zaczyna nieco przestarzałą, lecz na szczęście krótką freudowską wzmianką o walce popędów sterujących ludźmi, nazywanych popędem życia – Erosem i popędem śmierci – Tanatosem. Następnie czytamy o warunkowaniu klasycznym i warunkowaniu sprawczym, eksperymentach z psami Pawłowa oraz szczurami Skinnera. Mamy i szalenie interesujące doświadczenia nad posłuszeństwem i agresją Milgrama (doświadczenie z rażeniem prądem). Jak również końcowe rozdziały wspominają o roli osobowych wzorców społecznych i społecznego uczenia się. Jednym z takich niekwestionowanych wzorców osobowych w wojsku jest sierżant prowadzący musztrę.

Aż chciałoby się uzupełnić tę pozycję o zdobycze nowoczesnej nauki o umyśle i stworzyć rozdział o procesach biologicznych zachodzących w mózgu, opisujących mechanizmy zabijania i fazy reakcji na zabójstwo. Mam tu na myśli działanie neuroprzekaźników, synaps, czy też aktywację poszczególnych szlaków mózgowych itp. Może kiedyś wydawca pomyśli o aktualizacji. Ciekawe mogłoby się też okazać uzupełnienie książki o doświadczenia i reakcje kobiet związane z zabijaniem, choć z historii znamy ich niewiele i pewnie niezwykle trudno byłoby uzyskać relacje z pierwszej ręki od kobiet żołnierzy. Grossman wspomina jednak pewną sytuację, kiedy kobiety w armii izraelskiej walczyły ramię w ramię z mężczyznami, ale z pewnych względów dowództwo musiało je wycofać z walki. Warto o tym przeczytać, żeby uświadomić sobie ogromną rolę emocji, atawizmów czy też instynktów ewolucyjnych, z których istnienia nie do końca zadajemy sobie sprawę i nie mamy nad nimi kontroli. Jeszcze jedna kwestia, która w książce jest całkowicie pominięta, choć uważam, że z powodzeniem można by uzupełnić rozważania na temat wpływu zażywania narkotyków na zabijanie. Wszak powszechnie wiadomo, że żołnierze nie tylko w Wietnamie, ale także podczas II wojny światowej, aby sprawnie funkcjonować w koszmarze wojennym, wspomagali się narkotykami, m.in słynną panzerschokolade. Jednak takie rozumowanie pewnie nie byłoby w smak autorowi, który widzi w żołnierzach wzniosłych bohaterów i stara się zachować wojenny patos.

Za najsłabsze ogniwo książki „O zabijaniu” możemy uznać ostatni rozdział, w którym został podjęty wątek brutalnych filmów serwowanych przez telewizję. Wpływ agresji w filmach i grach komputerowych na faktyczny wzrost przemocy i zabójstw w społeczeństwie był już niejednokrotnie wyjaśniany. Obwinianie gier komputerowych o wzrost przestępczości na ulicach nazwalibyśmy dzisiaj zbyt dużym uproszczeniem tematu. Wydaje się, że Grossman uległ modzie lat 80. i 90., kiedy bardzo mocno obwiniano telewizję o sianie złych postaw moralnych. Według autora telewizja odczula i uczy zabijania. Brutalne filmy i gry warunkują i kształtują dzieci do przemocy w społeczeństwie, tak jak szkolenie wojskowe kształtuje żołnierzy do zabijania na wojnie.

Posuwa się nawet do stwierdzenia, że celem twórców czy producentów brutalnych filmów jest warunkowanie ludzi do przemocy, przy czym myśli tutaj jak wojskowy, a nie jak biznesmen. Celem tego typu filmów jest zarobienie jak najwięcej pieniędzy, a przemoc na ekranie się sprzedaje.

Jako ciekawostkę mogę podać, że czytałam ostatnio eseje Davida Fostera Wallace’a, znanego amerykańskiego pisarza. Esej napisany przez niego w 1990 roku, ujmuje właśnie ten negatywny pogląd na telewizję i mówi wprost, że Amerykanie wyrośli w głębokiej pogardzie dla telewizji, ale i na samej telewizji. Choć średnio spędzają przed telewizją 6 godzin dziennie i są od niej uzależnieni, to jednak w dobrym tonie, będącym oznaką inteligencji jest wyśmianie płytkości i ubóstwa programów telewizyjnych. Szczególną w tamtych latach krytyczną pogardę dla telewizji uprawiały gazety typu New York Times. Dlatego myślę, że również Grossman posłużył się modnym krytycznym poglądem na telewizję panującym w latach 90., uprawianym pewnie również w kręgach akademickich, i dał temu wyraz w rozdziale swojej książki. Trochę szkoda, że jest to rozdział kończący, przez co pozostaje nieco słabe wrażenie.

Jedna uwaga z końcowego rozdziału może wzbudzić duże ożywienie u czytelnika. Otóż, Grossman uważa, że potępienie przemocy w mediach jest nieuniknione i zostanie dokonane przez społeczeństwo, na tej samej zasadzie, jak społeczeństwo potępiło i odrzuciło w ostatnich latach narkotyki oraz tytoń.

Tymczasem wydaje się, że jego rozważania nie przetrwały próby czasu i jest dokładnie odwrotnie, przy czym nie chodzi jedynie o kwestię legalizacji narkotyków czy społeczne przyzwolenie na branie narkotyków, dopalaczy czy nadużywanie opiatów, a nawet stworzenie pewnej mody na bycie porządnym narkomanem. Spójrzmy na nowe produkcje seriali pojawiające się na platformach streamingowych.

Znajdziemy całą masę seriali, ukazujących bossów mafii narkotykowych jako tak naprawdę porządnych obywateli i do tego z zasadami, dilerów jako dobrych, poczciwych ludzi, którym telewidz kibicuje. Nauczyciel w liceum produkujący i sprzedający narkotyki zostaje głównym bohaterem, któremu się współczuje. Nieważne, że sprzedaje śmierć, gdyż jest tak naprawdę wspaniałym człowiekiem. Wzorem do naśladowania ma być kobieta stojąca na czele kartelu narkotykowego, gdyż jest ona dobra i piękna, a kartel jest fajny.

Serialowe postaci ochoczo zażywają narkotyki i są przy tym geniuszami, obdarzonymi ponadprzeciętną inteligencją, jak również niesamowitą osobowością, godną pozazdroszczenia. Zabawne, ale ta cała zabójcza dla mózgu chemia nie szkodzi im bynajmniej na głowę (!)  Wręcz przeciwnie, są w pewien chorobliwy sposób moralnie lepsi od zwykłych ludzi, nudnych i uczciwie zarabiających pieniądze, którzy zdecydowali się nie brać prochów.

Pewien serial „Good Girls” ukazuje matki dzieci z amerykańskich przedmieść. Muszą one jednak okraść supermarket. Przecież nikt nie powie, że są złodziejkami, ani tym bardziej, że robią coś złego czy godnego pogardy. Są pięknymi i inteligentnymi kobietami, potrafiącymi sobie poradzić bez pomocy mężczyzn. Powyższy serial pokazuje amerykańskie mamuśki piorące pieniądze dla gangu narkotykowego i zadające się z przestępcami, jako dobre, porządne osoby, sprytne i zaradne, które robią coś fajnego.

Mamy tutaj do czynienia z odwróceniem wzorców osobowych w mediach i kształtowaniem przez media nowych postaw społecznych.

W latach 80. minionego wieku amerykańskie kino propagowało wzorzec, że narkotyki są złe, a narkomani to przegrani ludzie kończący w rynsztoku. Granica pomiędzy dobrem a złem była wyraźnie zaznaczona. Teraz, dzięki produkcjom takich platform jak na przykład Netflix, otrzymujemy nowy wzorzec mówiący, że narkotyki są spoko pomysłem na dobre życie i zarobek, a ludzie uzależnieni są tak naprawdę geniuszami o nadprzyrodzonej inteligencji i wrażliwości, zdolnymi rozwiązać każdą, nawet najbardziej zagmatwaną zagadkę.

Grossman, w latach w których pisał tę książkę, przedstawił pogląd nie podlegający wówczas dyskusji: społeczeństwo potępia narkotyki, uznając je za oczywiste zło. Od tego czasu front bardzo się zmienił, a raczej przestał istnieć. Dzisiaj mam wrażenie, że dzieje się zupełnie odwrotnie, że produkcje filmowe i serialowe, szczególnie te amerykańskie, wyniosły narkotyki na piedestał. I niestety, ale nikt ich nie potępia. Za chwilę trudno będzie o produkcję, w której używki nie grają głównej roli. Obecnie powszechna akceptacja społeczeństwa dla narkotyków jest porażająca, a wzorcem osobowym w serialu jest ćpun i diler, oczywiście jednocześnie pozostając doskonałym hakerem czy innym wysokiej klasy specjalistą i osobą niezwykle wrażliwą, działającą tak naprawdę z pobudek etycznych.

Kończę już, zostawiając tę kwestię otwartą, jednak muszę stwierdzić, że nie potrafię tak bardzo krytycznie jakbym chciała odnieść się do wpływu mediów na przemoc. Okazuje się, że odrobinę racji muszę jednak autorowi przyznać, choć nie do końca potrafię rzeczowo wyjaśnić, na czym ta racja miałaby polegać. Opiera się ona bowiem na niepokojącym przeczuciu. Mianowicie, porzuciłam oglądanie mojego ulubionego serialu „Walking Dead” właśnie ze względu na brutalność i sceny przepełnione sadyzmem, przez które nie dało się już oglądać kolejnych sezonów. Porzuciłam oglądanie modnego serialu „Gra o Tron” z powodu brutalnych scen tortur, z mojej perspektywy zupełnie w serialu niepotrzebnych, niemniej jednak na tyle okrutnych, że nie dało się tego oglądać. Jedna z otwierających scen dobrze zapowiadającego się serialu „Plemiona Europy” okazała się na tyle brutalna i przepełniona niepohamowaną agresją, że zdecydowałam się przewinąć parę klatek do przodu, aby nie musieć tego oglądać.

Niepokojące przeczucie mówi, że coraz więcej seriali na platformach streamingowych zmusza mnie do przymknięcia oczu w decydującym momencie, a społeczeństwo bynajmniej nie potępia brutalności seriali. Przeceniamy społeczeństwo, jeśli stawiamy je w roli strażnika, bezpiecznika, czy szeryfa, mającego zareagować, gdy tylko zacznie szerzyć się zło. Może właśnie nie zareaguje, a tylko przymknie oczy.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder