Kogo nachodzi Duch Króla Leopolda

Opublikowane przez Barbara w dniu

„Duch Króla Leopolda” jest książką niezwykle poruszającą i cenną. To jedna z najważniejszych pozycji literackich, jakie miałam okazję przeczytać w życiu. Dotyczy tak wielu kwestii ale również wiele rzeczy wyjaśnia. Poszerza wiedzę o kolonializmie i również celnie zgłębia rozumienie literatury Josepha Conrada.

I nie jest to tylko reportaż skupiający się na przedstawieniu faktów. „Duch Króla Leopolda” sięga bardzo głęboko, koncentruje się przede wszystkim na ludziach i motywach ich działania, na przedstawieniu środowisk z których się wywodzili wpływom jakim ulegali, ich słabościom i kompleksom. Wyjaśnia, dlaczego w Kongo zachowywali się tak, jak się zachowywali i robili to, co robili.

Jest to książka przede wszystkim o człowieku, a jej autor Adam Hochschild posiada humanistyczne nastawienie i dąży do uniwersalizmu, pokazuje podobieństwa w działaniu terroru kauczukowego i bolszewików w Związku Radzieckim. Jego sposób łączenia odległych faktów i zdarzeń sprawia, że całość nabiera cech lektury uniwersalnej. Człowiek jest zawsze taki sam i zachowuje się tak samo, niezależnie od czasów, w których przyszło mu żyć.

Duch Króla Leopolda nadal straszy

Ale korzyści z przeczytania tej książki jest znacznie więcej. Już nigdy nie spojrzymy na rzekę Kongo tak samo i nie pomylimy tego rejonu Afryki z żadnym innym. I bardzo dużo dowiemy się o samej rzece, jej niebezpiecznych kataraktach, przy omijaniu których życie straciło tak wielu tragarzy. Trudno mi oceniać wymiar edukacyjny tej pozycji, ale gdyby to ode mnie zależało, to wprowadziłabym ją jako obowiązkową lekturę szkolną. Przede wszystkim, ta książka potwierdza również, że amerykańska szkoła reportażu jest najlepsza na świecie, a u nas wciąż za mało doceniana.

Rozdziały nie są tylko zwykłym reportażem o Kongu za czasów panowania belgijskiego króla Leopolda. Przemyślenia Hochschilda wychodzą z ram i zahaczają o współczesność, jest to rozprawa o współczesności, która nadal się dzieje. Podróż w głąb jądra ciemności nigdy się nie zakończyła, a duch króla Leopolda wciąż powraca żeby nawiedzać ludzi.

O dużym zaangażowaniu autora, również emocjonalnym świadczy, że zaczął pisać książkę nie na zlecenie wydawnictwa, ale z własnej inicjatywy i potrzeby zgłębienia tematu. I pierwszych dziesięć dużych amerykańskich wydawnictw odrzuciło jego propozycję tłumacząc, że kolonializm się nie sprzeda. W latach dziewięćdziesiątych amerykańskie wydawnictwa stawiały na publikacje o komunizmie i faszyzmie, które cieszyły się największą popularnością. Walka z komunistami rozpalała wyobraźnię Amerykanów i zalegała na półkach każdej księgarni.

To udowodniło również, jak bardzo dalekowzroczny okazał się sam Hochschild, w przeciwieństwie do korporacji wydawniczych nastawionych na krótkoterminowy zysk, które nie skalkulowały, że w przyszłości temat europejskiego kolonializmu będzie szeroko omawiany. Szczególnie teraz, gdy różne grupy mniejszościowe wnoszą roszczenia o zadośćuczynienie za terror i system pracy przymusowej, jaki wielkie imperialistyczne mocarstwa prowadziły wobec słabszych i mniej uprzemysłowionych regionów Trzeciego Świata.

Myślę, że jest to jedna z tych pozycji po przeczytaniu których lepiej zrozumiemy historię kolonializmu i świata w ogóle, ale również lepiej zrozumiemy ludzką naturę. Te przemyślenia będą się kotłowały w czytelniku jeszcze na długo po przeczytaniu książki.

Bohater najważniejszy

Śledząc poszczególne rozdziały odkryjemy niemalże od razu, że w tym reportażu najważniejszy jest bohater. Autor uważnie śledzi biografie postaci. Dużo miejsca zajmują czołowi reformatorzy działający na rzecz obrony praw człowieka. Hochschild tworzy niezwykle współczesny obraz ludzi targanych ideą, którzy jako pierwsi podjęli agitację i wprowadzili modę na „oburzanie się”. Swoje oburzenie próbowali zaszczepić  opinii publicznej. Zmienili sposób myślenia przeciętnego Europejczyka o mieszkańcach Afryki.

Reformatorzy społeczni zakładali gazety i pisali dużo o nadużyciach Leopolda w Kongu. Jako pierwsi zwracali uwagę na takie kwestie jak na przykład opieka medyczna afrykańskich dzieci. Na łamach propagandowych gazetek opisywali haniebne praktyki przejmowania afrykańskiej ziemi. Odważyli się oskarżyć króla o bezprawne zagarnianie kauczukodajnych terenów, przehandlowanych za garść koralików i kawałek miedzianego drutu. Żeby zasięg gazety był jeszcze większy, rozkładali egzemplarze w pociągach, w pierwszej klasie, którą zwykła podróżować elita. Dzięki temu o zbrodniach i ludobójstwie w Kongu dowiadywało się coraz więcej osób do tego z najwyższych wpływowych kręgów.

Autor jednocześnie ubolewa, że najmniejszy głos we własnej sprawie mają sami Afrykanie, gdyż oprócz jednego pokaźnego raportu, zawierającego relacje lokalnych mieszkańców o przeżytej gehennie, niewiele jest innych dostępnych źródeł przemawiających głosem tubylczej ludności. Za największy problem napotkany podczas pisania wskazał nierównowagę tych źródeł. Tragarze, którzy ginęli masowo w trakcie morderczych marszów, omijając resztkami sił zdradzieckie katarakty rzeki Kongo, nigdy nie przemówią.

Kolejnymi ważnymi bohaterami są wysłannicy Leopolda, urzędnicy, pracownicy faktorii i posterunków. Ludzie udający się do Konga musieli być specyficzni, odporni nie tylko na trudne warunki pogodowe, w których Europejczycy padali jak muchy i ulegali chorobom, ale również posiadać odpowiednie predyspozycje psychiczne, a może również ich brak. Autor wysnuwa tezę, że do pracy na afrykański kontynent udawali się przede wszystkim mężczyźni nieszczęśliwi, mający trudności z nawiązywaniem relacji z kobietami, którym z różnych powodów nie powodziło się w domu.

Kurtz i jego słynne „wytępić całe to bydło”

W „Duchu Króla Leopolda” prześledzimy proces powstawania oprawcy typu Kurtza i dowiemy się, że nie był on jedynie bohaterem wziętym z wyobraźni literackiej. Pierwowzoru słynnego conradowskiego Kurtza trzeba doszukiwać się w zdeprawowanych pracownikach posterunków rozstawionych wzdłuż rzeki Kongo i sadystycznych urzędnikach Leopolda, wysyłanych na kauczukowe żniwa. Co ważne, autor wskazuje konkretne nazwiska i do tego obrazuje je historycznymi zdjęciami. Ci ludzie nie są bezimienni, spojrzymy im w oczy i powiemy: Ach, to ty jesteś tym Kurtzem.

Następną sprawą, o której chciałabym jeszcze napisać, jest bardzo ważna kwestia dotycząca poziomów interpretacji „Jądra ciemności”. Krótka powieść będąca dziś klasyką, ale również nagminnie przeinterpretowywana. O czym tak naprawdę jest „Jądro ciemności”, dopytuje również Adam Hochschild i tropi wytrwale wszystko, czego o Josephie Conradzie uczą w szkołach. Ogromne wrażenie zrobił na mnie poniższy cytat:

Nauczyciele w liceach i profesorowie na uniwersytetach, którzy od wielu lat omawiają tę książkę, odwołują się do Freuda, Junga i Nietzschego, klasycznej mitologii, grzechu pierworodnego, koncepcji wiktoriańskiej moralności, do postmodernizmu, postkolonializmu i poststrukturalizmu. Europejscy i Amerykańscy czytelnicy, muszący czuć się niezręcznie z powodu skali ludobójczego mordu, który wydarzył się w Afryce na przełomie wieków, starali się wyciągnąć  „Jądro Ciemności” z jego historycznego kontekstu. Czytamy je jako przypowieść aktualną zawsze i wszędzie, a nie jako książkę na temat konkretnego miejsca i konkretnego czasu.

Dwa z trzech razy, kiedy została sfilmowana – najsłynniejszą adaptacją jest „Czas Apokalipsy” Francisa Forda Coppoli – akcja nawet nie była umieszczona w Afryce. Sam Conrad napisał jednak, że „Jądro ciemności jest doświadczeniem tylko trochę (ale naprawdę bardzo niewiele) przerysowanym w stosunku do faktów”. 

Sporo o tym myślałam i doszłam do wniosku, że nie chodzi wcale o wstyd Europejczyków z powodu wyrządzonego ludobójstwa. Mam wątpliwości, czy ludzie w ogóle, są zdolni do tak głębokiej refleksji jak odczuwanie niezręczności z powodu minionych wydarzeń historycznych. Oczywiście, byłoby to miłe, ale moralną odpowiedzialność poczują tylko jednostki, góra kilka osób o wrażliwym historycznym sumieniu. Na resztę raczej bym nie liczyła.

Odpowiedź, dlaczego aż po dzień dzisiejszy tak trudno jest nam zrozumieć istotę „Jądra Ciemności” i poprawnie ją zinterpretować, może być znacznie prostsza i można jej upatrywać w ówczesnym literackim trendzie, jakim był realizm. Joseph Conrad był pod wpływem realizmu i przedstawił wydarzenia jak najbardziej zbliżone do rzeczywistości. Sam to potwierdził mówiąc, że „Jądro Ciemności”  jest tylko trochę przerysowane w stosunku do faktów. Fabuła jest jak najbardziej zbliżona do tego, co się naprawdę wydarzyło i co widział autor podróżując parowcem w górę rzeki.

Pod tym względem książka spełnia założenia literatury realnej. Czytelnicy jednak nie wiedzą, jak na ten realizm zareagować. Nie radzą sobie z interpretacją czegoś tak odmiennego od ich codziennych doświadczeń. Dla opisanych sytuacji nie potrafią znaleźć odniesienia w znanym im świecie. Dlatego muszą uciekać się do Junga, mitów i innych dziwacznych konstrukcji. Nie dlatego, że chcą zagłuszyć jakieś wyrzuty sumienia, których najpewniej nawet nie posiadają, ale dlatego, że dla nich ten obraz Konga naprawdę jest snem, jest przedsionkiem piekła i jakimś niewyobrażalnym pierwotnym szaleństwem, na które nie wiedzą jak reagować.

Ta książka jest realna i osadzona w kontekście historycznym, ale nierealna w kontekście doświadczeń życiowych przeciętnych Europejczyków, którzy wychowali się w miastach i nagle wkraczają w niezrozumiałe krajobrazy, odmienną pogodę, dziwne choroby, spotykają tajemniczo zachowującą się tubylczą ludność. I muszą opowiedzieć sobie mit, żeby wytłumaczyć sobie, o co w tym wszystkim chodzi, bo inaczej by oszaleli.

Początki public relations

„Ducha Króla Leopolda” warto przeczytać choćby dlatego, żeby dowiedzieć się o początkach powstawania public relations i ogromnym wpływie, jaki wywierały na społeczeństwo gazety amerykańskie. Czwarta władza w praktyce, która stworzyła mit Livingstone’a. Okazało się, że podróżnik wcale nie potrzebował pomocy, ale kogo to obchodziło, skoro historię poszukiwań dżentelmena w Afryce śledziło już kilka milionów czytelników New York Heralda?  Kolejnym sukcesem tej gazety było stworzenie z człowieka o tajemniczej przeszłości, Stanleya, prawdziwego celebryty medialnego. Dodatkowo prasa kreowała dramy o jakich może pomarzyć dzisiejszy „Super Express” czy „Fakt”.

To mi przypomina inną książkę, „W królestwie lodu”, gdzie również właściciel New York Heralda maczał palce w wyprawie polarnej i upatrywał nowych przygód, które mógłby zamieszczać w odcinkach i zasypywać czytelników niesamowitymi historiami. Przemysł prasowy podsycał fascynację odkryć w odległych zakątkach świata i przyczyniał się do tego, że wielu korespondentów przesyłało zmyślone relacje i naciągane fakty ze swoich wypraw, żeby tylko zwiększyć nakład. Nigdy nie chodziło o prawdę, ale zawsze o popularność i zysk.

Dzieło Adama Hochschilda jest wytworem inteligentnego umysłu, człowieka czującego i współczującego, znakomicie tropiącego ludzkie zachowania i motywy działań. Dodałam je na listę 100 najlepszych książek.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder