W Maku zamawiam jedzenie
Mili Chińczycy robią mi miejsce przy stole
Na zewnątrz grupa Niemców gromadzi się wokół pilota wycieczki
Pop wymija szybko stoliki w ogródku restauracyjnym
Na widok jego czapki płoszą się gołębie
Żerujące na resztkach jedzenia z całego świata
W cieniu fontanny za zasłoną z mgiełki wodnej
Odpoczywają Cyganie
Ładna Greczynka rozłożyła stojak z losami
Można wygrać milion euro w zdrapki
Sorry, dwa miliony
Widzę to wszystko przez okno w Maku
Pod moimi stopami rozsiadł się czterdziestolatek
I jeszcze kilku facetów
Zastanawiam się, czy to nie żebracy
Ale jeden z nich wyjmuje telefon i umawia się z mamą na obiad
Jesteśmy zatopieni w szczęśliwej chwili
Jak scenka zamknięta w śnieżnej kuli
Wystarczy potrząsnąć
Żeby zamigotało
Dojadam ostatnią frytkę
Wszędzie smakują tak samo
Ale tu jakby podszyte bardziej słońcem
I radością
Nagle po drugiej stronie placu
W kierunku schodów prowadzących do parlamentu
powoli sunie zombie
w narkotycznym śnie
Pusta skorupa
Z gnijącym układem nerwowym
Zniszczonym używkami
To jego ostatnie dni
Na szkle okna przez które spoglądam
pojawia się rysa
Gołębie paskudzą okropnie
Czego wcześniej nie dostrzegłam
I frytki są przesolone
Choć nic nie czułam jedząc
Brzydka chmura zasnuła niebo
Nie wszyscy zdążą do domów
Gdzieś prysło przyjazne lenistwo
Zrywam się z niezrozumiałym przestrachem
Wylewając rozwodnioną colę
Pora obiadowa minęła
I na tym mocno zatłoczonym placu
Zostałam prawie sama
Biegnę w stronę schodów
Gdzie jeszcze przed chwilą widziałam narkomana
Gdy wtem znikąd wylazł Bezdomny,
Mocno zarośnięty
W dziadowskich łachach
Sokrates we własnej osobie
jakby dopiero co się obudził
po drzemce trwającej wieki
Zdjął pasek od spodni
I walił nim w drzewo
Wykonując obsceniczne gesty
A patrzył na mnie tak
Że prawie zapomniałam gdzie jestem
W ostatniej chwili go wyminęłam
Na placu Syntagma
Przy Grobie Nieznanego Żołnierza
Ewzoni dokonywali właśnie zmiany warty