Berlin. Metropolia Fausta – Recenzja
Właśnie przeglądałam folder z dokumentami, kiedy zupełnie niespodziewanie odkryłam plik z szaloną recenzją książki „Berlin. Metropolia Fausta”. Recenzję napisałam w listopadzie zeszłego roku i zupełnie o niej zapomniałam. Byłoby okrucieństwem, gdybym zostawiła te entuzjastyczne rozważania jedynie dla siebie, dlatego czym prędzej puszczam w świat.
„Metropolia Fausta” kupiona jako zapchajdziura do darmowej wysyłki, troszeczkę przeleżała i gdyby nie była tak tania, to może bym jej nie kupiła. Ale autorka a może wydawnictwo doskonale wiedzą jak działa marketing, dając historii Berlina podtytuł „Metropolia Fausta”. Podtytuł nawiązujący do romantycznego niemieckiego dzieła, podziałał na moją wyobraźnię jak najlepsza przynęta i już wiedziałam, jak to się skończy. Jesień przesądzona.
Alexandra Richie na podstawie przeprowadzonych badań historycznych uznała, że Goethe opisując w jednym fragmencie zatłoczone i brudne miasto wzorował się na Berlinie.
Ciekawostka o której nie miałam pojęcia, a jednak bardzo przyjemna, nie zdawałam sobie sprawy, że Berlin został tak wykorzystany literacko. Wiedziona ciekawością odnalazłam ten fragment i proszę. Mamy scenę, w której Mefistofeles kreśli wspaniałości mieszkania w miejskiej dżungli, zachwala nawet Faustowi berlińską cebulę i kapustę. Kto nie marzy o przeprowadzce do stolicy? Diabeł wie doskonale czym kusić:
Odgadnę twe pragnienie i dobrą radę dam.
Tobie by osiąść trza w stolicy,
w ośrodku ruchu, gmatwaniny;
ciasność zaułków, szum ulicy,
stragany, rynki, krzątaniny;
tutaj cebula i kapusta,
ówdzie masarnie, szperki, łój,
moc szynek, świńska połać tłusta —
no, jednym słowem; smród i znój.
Indziej bulwary i ogrody,
wytworność, elegancja, mody,
a dalej już — za miejską bramą,
przedmieścia z wielką panoramą!
Ejże! Z łoskotem i tupotem
dudnią powozy tam, z powrotem —
w mijaniu, potrącaniu, ścisku
roi się ludek jak w mrowisku.
Ty jedziesz wierzchem lub w karecie,
a zawsze w co najgłębszy kłąb!
Karmazyn jedzie! Patrzaj świecie.
w tysiącznym rozdziawieniu gąb!
Powyższy fragment ma zawierać również osobiste przekonania Goethego. Pisarz raz odwiedził Berlin i był nim przytłoczony, przerażony gwarem i hałasem miasta, brakiem grzeczności oraz prostactwem jego mieszkańców.
Kreśląc historię Berlina autorka wyjaśnia, że na początku miasto nie posiadało najładniejszej opinii, nazywano je zadupiem Europy, miejscem pośrodku niczego, wymarłym kulturalnie i intelektualnie, zamieszkiwanym przez prostaków. Nie mniej wraz z kolejnymi rozdziałami odrywamy, że autorkę najmocniej interesuje historia najnowsza, przede wszystkim muru berlińskiego i do tego jesteśmy powolutku przygotowywani. Można się spodziewać, że prawdziwą moc książki ujawni dopiero drugi tom, gdzie osobiste doświadczenia autorki będą się przeplatać z socjalistyczną NRD. I chyba dlatego drugi tom, powinien być lepszy i bardziej wciągający, tym bardziej, że Alexandra Richie mieszkała w NRD, także z pewnością ciekawie opiszę atmosferę tamtych lat okiem historyka. Już w pierwszym tomie wspomina, że mieszkała w starym budownictwie, w dawnych robotniczych czynszówkach, których parter zajmowali agenci Stasi.
Ale wracając do tomu pierwszego, to prawdziwa nagroda czeka nas po przebrnięciu przez najstarsze wieki, które nie są zbyt wciągająco napisane.
Pierwsze wieki tworzenia się miasta, a szczególnie plemiona opisane są trochę po łebkach, a trochę chaotycznie, jakby stanowiły konieczną podwalinę dla całości historii miasta, ale nie na tyle fascynującą, żeby się przy czymś konkretnym zatrzymywać. Trochę taka wyliczanka faktów i skakanie po pojęciach, ale to nic. Gdyż miasto wyłoniło się z bagien, więc i nikogo nie powinno dziwić, że i jego początki są nieciekawe jak błoto, niejasne i mętne.
W późniejszych rozdziałach dwie rzeczy jednak przykuły moją uwagę i zainspirowały na tyle, że z całą pewnością będą starała się dalej poszerzać wiedzę w tych kierunkach.
Pierwszą sprawą jest niemiecki romantyzm, opisany bardzo dobrze. Autorka przywołała największych twórców i poetów, nawiązując do klimatu Bawarii, niebieskiego kwiatu Novalisa, obrazów o tematyce magii i folkloru. Z tych opisów wyłania się niesłychanie wciągający świat z pogranicza snu, legend i tworzącego się niemieckiego nacjonalizmu. Dziwne zjawy, leśna atmosfera, powrót do natury. Niemiecki romantyzm jest z pewnością wyjątkowy, ale żeby go zrozumieć, trzeba przede wszystkim zrozumieć historię.
Drugą sprawą jest rewolucja przemysłowa z drugiej połowy XIX wieku i tworzenie się robotniczych dzielnic biedy. Pisarze naturaliści, nowele i sztuki o robotnikach. Dość dobrze streszczone dzieła Gerharda Hauptmanna, takie jak „Wniebowzięcie Hanusi”, „Szczury”, czy najsłynniejsze „Tkacze”.
Sięgając po tę pozycję, na pewno warto zwrócić uwagę na wstęp autorki. Książka napisana w 1998 roku, a więc można powiedzieć, że już trochę stara, zawiera we wstępie coś w rodzaju kapsuły czasu i pokazuje przepaść jaka od tego czasu dokonała się w światopoglądzie. I jest chyba najbardziej fascynującą kwestią. Wstęp pokazuje palące sprawy, jakimi żył Berlin w roku 1998 r. W obliczu dzisiejszej polityki, mało kto już pamięta, jak przed nowym millenium wyglądały problemy ówczesnych Niemiec. Wydaje się, że lata 90. były tak niedawno, a to już niemalże skamielina.
Niemcy żyły przede wszystkim kwestią podziału i awanturami o miasto Bonn – stolicę RFN. Atmosfera skupiała się przede wszystkim na skrupulatnym wyliczaniu w markach poniesionych kosztów i strat związanych ze zjednoczeniem. Punktem zapalającym każdej debaty była wewnętrzna awantura o to, czy stolicą nie powinno zostać Bonn. Mieszkańcy zachodnich Niemiec, niedotkniętych komunizmem, czuli nieodpartą wyższość nad wschodnioniemieckimi obywatelami NRD, nieustannie wyliczali, ile będę musieli władować w postsowiecką część kraju, żeby podnieść poziom gospodarczy tego zacofanego regionu.
Przeczytaj także Chodźcie ze mną do siedziby Stasi w dawnym NRD
0 komentarzy